To dosyć szokująca informacja, bo trend jest akurat odwrotny – skraca się i uelastycznia godziny zatrudnienia. Premier Kiriakos Mitsotakis tłumaczy to posunięcie chęcią uporządkowania praw pracowniczych i drastycznym spadkiem liczby rąk do pracy. Dotychczasową praktyką były liczne nadgodziny bez dodatkowej zapłaty. Inspekcja pracy działa słabo, umowy zbiorowe są zamrożone, to spadek po latach kryzysu i spłaty długu. Teraz tydzień pracy ma liczyć 48 godzin, dochodzą po dwie dziennie od poniedziałku do piątku albo pełnowymiarowa sobota – za 140 proc. stawki.
Rzecz dotyczy sektora prywatnego i w zasadzie produkcji i usług ciągłych, ale można też wydłużyć godziny w innych branżach, jeśli zachodzi taka konieczność. A przeważnie zachodzi. Grecy już i tak pracują najdłużej w Unii – w 2022 r. (według OECD) 1886 godzin, przy unijnej średniej 1571 (Polacy – 1814). Jednak ta statystyka może być pod Akropolem zaniżona, np. w przemyśle turystycznym i hotelarstwie. Tu zresztą ograniczenia zniesiono już rok temu. Regułą jest sześcio- lub nawet siedmiodniówka. Brak personelu w branży wakacyjnej to teraz najgorętszy temat. Zwykło się tu mawiać, że „pensje są bułgarskie, a ceny brytyjskie”. Fatalne bywają też warunki bytowe. Zdarza się, że pracowników kwateruje się na noc na balkonach, bo wszystkie pokoje i kwatery są dla wczasowiczów. To ciemna strona pocztówkowego pejzażu.