Lity interes
Kłótnia o serbski lit. Trwa globalny wyścig o dostęp do złóż tego metalu. Ale obok nie da się żyć
Zielone wzgórza, pola uprawne, pasieki. Materiały światowych mediów poświęcone trwającym od kilku tygodni protestom przeciwko kosztującej 2,4 mld dol. budowie kopalni litu w Serbii często zaczynają się od sielankowych opisów doliny Jadaru. W tym malowniczym zakątku na pograniczu serbsko-bośniackim, 100 km na zachód od Belgradu, znajdują się jedne z największych w Europie złóż metalu niezbędnego do produkcji akumulatorów pojazdów elektrycznych. Zdaniem wielu komentatorów tu rozstrzygnie się przyszłość europejskiego przemysłu motoryzacyjnego. Stawką są miliardy euro, dziesiątki tysięcy miejsc pracy, realizacja celów klimatycznych Unii Europejskiej i – bagatela – szanse Zachodu w rywalizacji gospodarczej z Chinami.
Według ekspertów serbskie złoża zaspokoiłyby 90 proc. obecnego zapotrzebowania europejskiego przemysłu samochodowego. Dziś niemieckie koncerny zdane są na import litu z odległych kontynentów, głównie z Chile. I m.in. dlatego przegrywają w konkurencji z chińskimi producentami. Państwo Środka posiada trzecie co do wielkości zasoby litu na świecie (15 proc.). Ustępuje pod tym względem Australii (50 proc.) i Chile (30 proc.), ale jest największym producentem baterii.
Serbia ma zaledwie 1,3 proc. światowych zasobów litu, ale jest tuż za miedzą. Z doliny Jadaru do fabryk Mercedesa na Węgrzech czy Renault w Rumunii jest tylko kilkaset kilometrów. Z tamtejszych złóż litu można by rocznie wyprodukować baterie do 1,1 mln samochodów elektrycznych – stwierdziła serbska minister górnictwa i energii Dubravka Djedović-Handanović.
Nic dziwnego, że gdy w lipcu w Belgradzie przedstawiciele serbskiego rządu i Komisji Europejskiej podpisywali protokół ustaleń w tej sprawie, na miejscu stawili się też kanclerz Niemiec Olaf Scholz i szefowie motoryzacyjnych gigantów, niemieckiego koncernu Mercedes-Benz i francusko-włosko-amerykańskiego Stellantis.