Od inwazji na Ukrainę do Serbii przeniosło się już ponad 100 tys. Rosjan. Przyjeżdżają z workami pieniędzy, mówią o sobie, że są „uchodźcami wojennymi”, windują ceny mieszkań. A serbski rząd wszystko, co rosyjskie, wita z otwartymi rękami.
Prezydent Aleksandar Vučić dla jednych jest serbskim faszystą, dla innych – zdrajcą narodu. Wojna w Ukrainie tylko spotęgowała tę publiczną schizofrenię.
Na napięcia zareagowało dowództwo kontyngentu NATO w Kosowie (3700 żołnierzy), oświadczając, że jest „gotowe interweniować”.
Wojna w Ukrainie trwa już dwa miesiące i tak samo długo dominuje w serwisach informacyjnych. Media powoli ograniczają jej relacjonowanie, na powrót poświęcając więcej miejsca sprawom krajowym.
IV Budapeszteński Szczyt Demograficzny miał pokazać siłę ponadnarodowej sieci myślicieli i polityków o orientacji prorodzinnej. Powrót do patriarchalnych wzorców ma być według nich lekiem na dosłownie wszystko.
Chińskie interesy w Europie Środkowej idą coraz gorzej. Teren okazał się zbyt zróżnicowany, a Pekin wszędzie próbuje tej samej strategii.
Na Bałkanach, obok wojny, piłka nożna jest wciąż jedyną rzeczą, która pozwala odróżnić od siebie narody. A czasem nawet je współtworzyć.
Od tygodni tysiące Serbów na ulicach domagają się odejścia prezydenta Aleksandra Vucicia, za którego trzyma kciuki Unia Europejska.
Wschodnia Europa przestaje wierzyć w Zachód i traktować go jak cel, do którego warto zmierzać. Z wielu powodów.