Świat

Rosjanie moszczą się w Serbii. Tu są mile widziani, a Putin budzi podziw

Putin oczekiwany w Serbii, zdjęcie z 2019 r. Putin oczekiwany w Serbii, zdjęcie z 2019 r. Bernadett Szabo / Forum
Od inwazji na Ukrainę do Serbii przeniosło się już ponad 100 tys. Rosjan. Przyjeżdżają z workami pieniędzy, mówią o sobie, że są „uchodźcami wojennymi”, windują ceny mieszkań. A serbski rząd wszystko, co rosyjskie, wita z otwartymi rękami.

Już pierwszy kontakt z Serbią wywołuje wrażenie przebywania w alternatywnej lub co najmniej przeterminowanej rzeczywistości. Po wylądowaniu na lotnisku w Belgradzie w dyskomfort wpędza tablica połączeń międzynarodowych. Do Rosji można polecieć właściwie co godzinę, AirSerbia oferuje cały wachlarz opcji. Jest oczywiście Moskwa, ale i Petersburg, Kazań, po kilka połączeń dziennie. Serbia nie zamknęła nieba dla rosyjskich samolotów w przeciwieństwie do praktycznie całej Europy. Podróż będzie dłuższa, bo trzeba lecieć naokoło, przez Unię się nie da. Ale dla robiących wciąż w Rosji interesy Serbów, a przede wszystkim dla Rosjan uciekających przed Putinem i branką najważniejsze jest, że w ogóle da się wsiąść do samolotu, który przekroczy granicę.

Zaraz za lotniskiem przyjaźń zacieśnia się jeszcze bardziej. Przy prowadzącej do centrum miasta drodze szybkiego ruchu nad krajobrazem unosi się wielka reklama Gazpromu: rosyjska flaga, powiewająca jak wstęga, płynnie przechodzi we flagę Serbii. Na środku napis „Zajedno”, czyli „razem”, potem jeszcze wykrzyknik, żeby nikt nie miał wątpliwości. Tych billboardów w samym mieście znaleźć można jeszcze kilka, prawie zawsze w eksponowanych miejscach. Na przykład obok głównego budynku poczty nieopodal starówki.

Czytaj też: Rosjanie wieją za granicę nawet na hulajnogach

Rosjanie z serbskim paszportem

Rosyjski widać tu na plakatach, słychać też wszędzie na ulicy. Trudno o precyzyjne dane na temat liczby Rosjan, którzy wyjechali do Serbii od 24 lutego. Jeszcze pod koniec września tutejsze MSW mówiło o 44 tys. osób, ale przez kolejne tygodnie, głównie w wyniku zarządzonej przez Putina mobilizacji, migrantów zaczęło przybywać. W listopadzie „Bloomberg” pisał już o 100 tys., kilkanaście dni później France24 i Euronews – o 110 tys. Moi belgradzcy rozmówcy w grudniu oceniają, że jest ich znacznie więcej. Niemało jest bowiem Rosjan z dwoma paszportami, którzy do Serbii wjeżdżają jako obywatele innego kraju, więc do statystyk się nie łapią. Bliższa prawdzie, jak się tu dowiaduję, byłaby liczba 140 tys. w całym kraju – 100 tys. najpewniej mieszka w samej stolicy.

Ich życie w Serbii, jak to z migrantami bywa, jest jednak mocno niejednorodne. Bo są w tym gronie zarówno osoby uciekające przed sankcjami, którym na Bałkany akurat łatwo było wyprowadzić przynajmniej część majątku, jak i autentyczni przeciwnicy wojny Putina. Od lutego w Belgradzie odbyło się nawet kilka pomniejszych demonstracji, na których pojawiali się aktywiści, działacze praw człowieka, uchodźcy z Ukrainy (tych jest tu ok. 18–20 tys.) i właśnie rosyjscy dysydenci. Tym ostatnim niełatwo manifestować poglądy, bo rosyjskie służby mają Serbię doskonale rozpracowaną. A przede wszystkim mają tu partnerów.

Czytaj też: Bałkańskie zombie. Zbrodniarze wojenni wracają do łask

Pod lupą Grupy Wagnera

We wrześniu Radio Wolna Europa donosiło o bliskich związkach Grupy Wagnera z serbskimi skrajnymi nacjonalistami. Pod koniec listopada pojawiły się na to namacalne dowody. Damjan Knezevič, lider Patrolu Ludowego, jednej z najważniejszych ultraprawicowych organizacji w kraju, opublikował w sieci wideo z kurtuazyjnej wizyty, którą odbył w Wagner Centre w Petersburgu, czymś na kształt administracyjnej siedziby wagnerowców. Na nagraniu słychać, jak Knezevič wychwala działania grupy, podkreślając, że jest „niezwykle popularna” w Serbii, a wizyta w tym miejscu jego i jego współpracowników „napawa dumą”. Nie jest to jednak relacja czysto emocjonalna – mimo zapewnień obu stron o mitycznych wręcz, panslawistycznych więziach łączących oba narody. Tu chodzi o pragmatyzm, właściwie do bólu widoczny.

Wagnerowcy wykorzystują Patrol Ludowy i nacjonalistów do monitorowania, co w Serbii robią rosyjscy migranci. Nie wszyscy to dysydenci, ale tych lokalni radykałowie mają pod lupą. Na wspomnianych antywojennych demonstracjach robią zdjęcia, identyfikują przeciwników reżimu Putina, przekazując te informacje dalej, do Rosji. Trzymają pod kontrolą też innych – tych, którzy uciekli tu przed mobilizacją, i pomniejszych oligarchów, bogaczy, których majątki jeszcze mogą się do czegoś Kremlowi przydać.

Czytaj też: Homo putinus. Nowy rosyjski człowiek jest pełen kompleksów

Oligarchowie szczególnej wagi

A co z tego ma Knezevič? Mglistą obietnicę poparcia, również zbrojnego, w przypadku kolejnej eskalacji wokół Kosowa. W minione wakacje znowu zrobiło się gorąco, bo Serbowie odmówili wymiany tablic rejestracyjnych na wydawane przez władze w Prisztinie. Padło kilka strzałów, zapłonęły opony i stanęły barykady, a niektórzy nacjonaliści już się cieszyli, że oto pojawiła się szansa na odbicie zbuntowanej prowincji. Na razie jest to raczej political fiction, a nawet gdyby konflikt znowu wybuchł, Rosjanie nie muszą wcale tu kogoś przysyłać, zbyt zajęci są Ukrainą, gdzie wykrwawia się ich regularna armia, a i wagnerowcom słabo idzie. Mimo to słowa o poparciu płyną szeroko, a serbskim nacjonalistom wyraźnie rośnie od tego ego.

Wracając do oligarchów – ci próbują od Rosji uniezależnić się również formalnie, więc korzystają na potęgę z serbskiego programu przyspieszonej naturalizacji, który, jak usłyszę w Belgradzie kilkakrotnie, potocznie nazywany jest po prostu „paszportem dla VIP-a”. Formalnie procedura dotyczy „osób o szczególnej wadze dla serbskiego państwa”, którym dokument można przyznać w ekspresowym tempie. Wystarczy, że któryś z urzędników wysokiego szczebla – a zdarzają się w tym gronie i prezydent Aleksandar Vučić, i premierka Ana Brnabić – osobiście zarekomenduje petenta do szybkiej ścieżki. Na jakiej podstawie – nie do końca wiadomo, bo ustawa wprowadzająca „paszporty dla VIP-a” nie precyzuje, kim kandydat dokładnie musi być ani jaki interes w jego naturalizacji musi mieć Serbia, żeby proceder można było przeprowadzić.

Czytaj też: Bałkany, tykająca bomba w środku Europy. Czy grozi nam nowa wojna?

Rosyjscy „uchodźcy wojenni”

Jak wynika z dziennikarskiego śledztwa portalu Balkan Insight, od 2010 r., kiedy wprowadzono te przepisy, paszport w trybie ekspresowym przyznano 358 osobom, w tym 101 Rosjanom. O ile jednak w pierwszych latach naturalizacje były sporadyczne, o tyle w 2022 r. przyspieszyły wręcz radykalnie. Od stycznia przyznano 82 paszporty „instant”. 49 dostali obywatele Rosji. Takie cacko jednak sporo kosztuje, bo albo trzeba do Serbii już przyjechać ze znajomościami, albo odpowiednio szybko je nawiązać – często za płatną protekcją. Nie każdego na to stać. Większość migrantów, którzy sami o sobie mówią, że są tu „wojennymi uchodźcami”, stara się w mniej lub bardziej skuteczny sposób po prostu się w Belgradzie zasymilować. Z różnym skutkiem.

Ich przyjazd do stolicy wywołał efekt podobny do tego, który odczuli Polacy po przybyciu do naszego kraju milionów ukraińskich uchodźców – kryzys na rynku mieszkaniowym. Już wcześniej był mocno skarłowaciały, bo choć w Belgradzie buduje się relatywnie dużo, to płaci jeszcze więcej. Według danych firmy doradczej Deloitte w 2020 r. średnia cena za metr kwadratowy nowej nieruchomości wynosiła tu 1741 euro, a więc ponad 300 więcej niż w Bukareszcie i aż 600 euro więcej niż w Sofii, dwóch bliskich stolicach krajów Unii. W 2022 r. skoczyła już do poziomu 2172 euro – więcej, niż płaci się np. we Wrocławiu czy Poznaniu. Jak wylicza Deloitte, dla wielu to cena zaporowa – żeby kupić 70-metrowe mieszkanie w stolicy Serbii, potrzeba 13 średnich rocznych pensji.

Czytaj też: Jak Rosjanie widzą tę wojnę? Moskwa nie wierzy łzom

Mniej miejsca dla Serbów

Dla części Rosjan to nie problem – zwłaszcza dla tych, którzy pospiesznie musieli gdzieś ulokować niemały kapitał. Inni wynajmują i też mają przewagę nad lokalnymi najemcami. Wielu właścicieli sugeruje albo wręcz wymusza na osobach chcących wynająć lokum rozliczanie się w euro, bo dinar jest znacznie bardziej chwiejny. Rosyjscy uciekinierzy często zgadzają się na takie warunki, bo przewalutowania dokonali od razu, głównie z powodu spadającej wartości rubla. Godzą się więc i płacą, często nawet za rok do przodu. A dla Serbów, zwłaszcza młodych, coraz bardziej brakuje miejsca.

Chociażby z tego powodu nie wiadomo, jak długo utrzyma się ten sojusz wbrew całemu światu, jaki łączy jeszcze Belgrad z Moskwą. Płyną z niego oczywiście realne korzyści, widoczne zwłaszcza w handlu zbrojeniami i sektorze energetycznym. Dzięki dostępowi do rosyjskiego gazu całkiem nieźle trzyma się tutejsza gospodarka, ceny żywności albo nie idą w górę, albo dzieje się to wolniej niż np. w krajach UE. Przekłada się to na poparcie społeczne. Jak na portalu The Conversation pisze prof. Andi Hoxhaj z University College London, aż 95 proc. Serbów uważa Rosję za prawdziwego sojusznika, podczas gdy o Unii myśli tak tylko 11 proc. respondentów. Podziwiany jest tu też Putin – najbardziej ze wszystkich światowych przywódców. To przede wszystkim rezultat działań ekonomicznych, Serbów kryzys wywołany wojną zwyczajnie nie dotyka. Przynajmniej na razie. Każde poparcie ma przecież swoje granice – zwłaszcza gdy brakuje dachu nad głową lub pieniędzy na czynsz. Wtedy może się okazać, że Rosja i Serbia razem stoją tylko na billboardach.

Czytaj też: „Wychłostać i oćwiczyć”. Dlaczego Rosjanie są tak agresywni?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną