Kreml wiedział, że atak na Ukrainę sprowadzi na niego sankcje. Wiedział też, że lotnictwo pasażerskie jest na nie szczególnie podatne; nie bez powodu od kilku lat próbował na różne sposoby zmniejszyć zależność od zachodnich firm. Ale zakres i tempo wprowadzania ograniczeń przez Unię i USA były bezprecedensowe. Decyzje podjęte w kilka dni po wybuchu wojny oznaczają, że w najbliższych tygodniach lotnictwo pasażerskie w Rosji powinno zostać niemal całkowicie uziemione. Rosjanie mogą zapomnieć o wakacjach na Kubie czy w Tajlandii, wyzwaniem będzie organizacja lotu z Moskwy do Sankt Petersburga czy Jekaterynburga.
Sankcje jak dla Korei Północnej
Taki przynajmniej jest cel sankcji, choć opiera się na założeniu, że Moskwa będzie stosowała przynajmniej minimum międzynarodowych zasad dotyczących bezpieczeństwa i praw własności samolotów. W tej chwili można w to wątpić. Piractwo może nieco – choć niewiele – pomóc Rosji. Choć zachodnie linie tracą stosunkowo niewiele, to międzynarodowi leasingodawcy mają na szali kilkadziesiąt miliardów dolarów, logistykę czekają dodatkowe utrudnienia, a zaufanie, na którym opiera się ta całkowicie zglobalizowana branża, trzeszczy w szwach.
Rosyjskie lotnictwo zostało obłożone sankcjami z trzech stron: dotyczą dostępu do przestrzeni powietrznej, towarów i usług kupowanych w UE i USA i finansów. Każde ograniczenie dałoby się obejść, gdyby było jedno, ale ich skumulowany efekt przekracza ten, z którym boryka się Iran. Można go porównywać jedynie z