Rozpoczynając wojnę, Władimir Putin zagroził „niewyobrażalnymi konsekwencjami” państwom, które zdecydowałyby się ingerować w jego rozprawę z Ukraińcami. Wygłosił przemówienie, w którym na przemian używając tonów lirycznych pod adresem chwalebnej przeszłości Rosji oraz arsenału złości i obelg pod adresem Ukraińców, twierdził, że Ukraina chciałaby sama Rosję zaatakować. W następnych dniach wtórował mu naczelny dyplomata Kremla Siergiej Ławrow, który żalił się, że Wołodymyr Zełenski chciałby uzyskać broń atomową. Od początku wojny nie ma dnia, by któryś z rosyjskich polityków nie sugerował Zachodowi, że Rosja może przekroczyć próg konfliktu nuklearnego.
Czytaj też: Ameryka nie lekceważy atomowych pogróżek Putina
Putin nakazuje, Biały Dom odpowiada
Kulminacją było teatralnie sfilmowane wystąpienie Putina, który za swoim długim stołem nakazuje ministrowi obrony Siergiejowi Szojgu i szefowi sztabu gen. Waleremu Gierasimowowi podniesienie stanu gotowości bojowej rosyjskich sił strategicznych. Obaj zdawkowo odpowiadają „tak jest” i kiwają głowami. W środę, siódmego dnia wojny, Ławrow jeszcze raz przypomniał światu, że grozi nam wszystkim nuklearne zniszczenie.
Odpowiedź Białego Domu była krótka: „przyjmujemy do wiadomości, sami nie podnosimy poziomu gotowości DEFCON własnych sił nuklearnych, bo to są bezprzedmiotowe groźby Putina, a NATO nie zagraża jego wojskom. Prawdziwa wojna toczy się w Ukrainie, na którą napadła Rosja”.