Norweski komitet noblowski uhonorował ocalonych, którzy „pomimo fizycznego cierpienia i bolesnych wspomnień pielęgnują nadzieję”. W chwili zrzucenia bomb byli przeważnie dziećmi. Obecnie przeciętny wiek świadków to 85 lat, co miesiąc umierają setki z nich. Organizacja po ich odejściu będzie trwać, wysiłki są kontynuowane przez kolejne pokolenia.
Choć od zniszczenia obu miast minęło 79 lat, to działalność Nihon Hidankyo zyskuje nową aktualność, bo świat wszedł ponownie w erę atomowych obaw. Od zakończenia zimnej wojny bojowym użyciem atomu regularnie straszyła jedynie Korea Północna. Okresowo pojawiały się sugestie, że materiałem rozszczepialnym mogą też dysponować terroryści czy afgańscy talibowie. Teraz poważne zaniepokojenie budzi konflikt w Ukrainie i postawa Rosji, której najazd nie idzie zgodnie z wyjściowym planem. A ponowne sięgnięcie do arsenału jądrowego i zdetonowanie nawet niewielkiego ładunku, by zastraszyć otoczenie, byłoby przełamaniem tabu. Nakręciłoby trudną do zahamowania spiralę eskalacji grożącą zagładą sporej części ludzkości.
W komentarzach doceniano, że nagroda powędrowała do oddolnego ruchu obywatelskiego, kierującego się szlachetnymi pobudkami, przypominającego o humanitarnych wymiarach konfliktów zbrojnych. Co pozostawia niedosyt u tych, którzy woleliby, aby stała się narzędziem interwencji. Toczy się przecież kilka sporych wojen, obok rosyjskiej inwazji nad Dnieprem i walk arabsko-izraelskich na Bliskim Wschodzie to także krwawa wojna domowa w Sudanie i działania radykalnych islamistów w kilku państwach Afryki Zachodniej.
Noblowska energia mogłaby też – jak w przypadku Nelsona Mandeli czy Lecha Wałęsy – pomóc sprawom bieżącym i trafić w ręce bardziej wyrazistej postaci czy organizacji walczącej o prawa i wolności.