Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Portrety: Ashok

Ashok ma swój honor Ashok ma swój honor
W każdy świąteczny dzień ojciec dostaje ryż i chapatti na liściu palmowym, a kiedy się już „napatrzy” na jedzenie, Ashok zjada jego porcję. Wiadomo przecież, że ojciec ze zdjęcia nie wyskoczy, a ktoś to musi zjeść.

Ashok jest przedsiębiorczy. Chce mi sprzedać plantację palm, którą odziedziczył po ojcu. Ponieważ nie mogę się zdecydować, codziennie zagląda przez okno i pyta, czy nie zamówię u niego chociaż obiadu. Pewnego razu widzi jak zmagam się z zablokowaną komórką i proponuje mi przyjacielską przysługę, tanio i szybko.
- Nie zapłacę za tęą fuszerkę, nawet jeśli twój kolega włożył w mój telefon całą lodówkę! – wybucham. Ładny mi inżynier, który nawet nie sprawdzi, czy urządzenie działa po naprawie!
Po raz kolejny postanawiam, że nigdy więcej nie nabiorę się na hinduskie przysługi. „Chociaż pewnie”, myślę, „nie jest mu znana zachodnia zasada zapłaty za efekt końcowy…”
– To tak, jakbyś zburzył ścianę, żeby wejść do domu, bo zamek w drzwiach się zaciął – próbuję metafory budowlanej, licząc, że, jako fachowiec, zrozumie. Ale zaraz myślę, że porównanie ściany z komórką telefoniczną jedynie gmatwa problem. Postanawiam, że nie zapłacę.

Ashok ma jednak swój honor. Spodziewam się długich scen rozpaczy, ale on wychodzi obrażony. Zastaję go przed telewizorem. Kładę pieniądze na komodzie i mówię pojednawczym tonem: „mówi się trudno”.

Bo Ashok jest na dorobku. Jeździ skuterem do miasta na drobne remonty, gdzie ma kilku stałych klientów z Europy: dyplomatę francuskiego, co ma czarną żonę, która wydaje pieniądze jak wodę; słowackiego producenta filmowego, co zamontował AC w każdym pokoju i płaci czterysta rupii miesięcznie za tę fanaberię; panią psycholog ze Szwajcarii, która adaptuje poddasze w dzielnicy francuskiej na letnią kryjówkę przed upałami.

Ashok nie spotyka się z kolegami. Za dużo to kosztuje. Za czasów kawalerskich owszem, chodzili na piwo. Teraz ma na utrzymaniu żonę i dwie córki.

Reklama