Świat

Wszystkie dzieci Szwecji są. Polska na jej błędach powinna się uczyć

Od Szwedów możemy się przede wszystkim nauczyć, że jeżeli chcemy mieć służby, które poważnie dbają o dobro dziecka, to nie ma drogi na skróty. Od Szwedów możemy się przede wszystkim nauczyć, że jeżeli chcemy mieć służby, które poważnie dbają o dobro dziecka, to nie ma drogi na skróty. Max van den Oetelaar / Unsplash
Od Szwedów możemy się przede wszystkim nauczyć, że jeżeli chcemy mieć służby, które poważnie dbają o dobro dziecka, to nie ma drogi na skróty – mówi Maciej Czarnecki, autor książki „Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”.
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”mat. pr. „Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”

MICHAŁ R. WIŚNIEWSKI: Jak została odebrana pana poprzednia książka, „Dzieci Norwegii”?
MACIEJ CZARNECKI: Mam nadzieję, że przyczyniła się do lepszego zrozumienia norweskiego systemu opieki społecznej. Podobnie chciałbym, aby moja książka o Szwecji pomogła w rozbijaniu mitów i obiegowych opinii, które często są oderwane od rzeczywistości. Wiele z nich przypomina przysłowiową „czarną wołgę”, która porywa dzieci. W tych systemach oczywiście zdarzają się błędy – czasem naprawdę poważne – ale generalnie takie narracje są szkodliwe i prowadzą do błędnego koła. Jeśli rodziny od początku nie ufają skandynawskim służbom społecznym i zamykają się na jakąkolwiek współpracę, to dla pracowników socjalnych może być sygnał, że rzeczywiście coś jest nie tak.

Ukazała się także w Norwegii.
Tak, norweskie wydanie zostało lekturą uzupełniającą dla przyszłych pracowników Barnevernet na Uniwersytecie Metropolitalnym w Oslo. Chcę wierzyć, że w ten sposób udało mi się dołożyć cegiełkę do lepszego zrozumienia przez Norwegów obaw polskich rodziców.

Gdy wyszła w 2016 r. – a w Norwegii dwa lata później – wpisała się zresztą w szerszy nurt dyskusji nad wspomnianymi błędami w funkcjonowaniu systemu. Statystyki pokazują, że urzędnicy są dziś ostrożniejsi, a ich działania są poddawane większemu nadzorowi. Wydaje się, że jest mniej przypadków takich jak historia Kasi i Sebastiana – rozdział otwierający książkę, gdzie dziewczynkę odebrano rodzicom wyłącznie na podstawie jej słów, bez badań lekarskich czy bardziej krytycznych pytań, co okazało się tragicznym nieporozumieniem.

Nie można ufać zeznaniom dziecka?
Szwedzki Najwyższy Sąd Administracyjny w 2017 r. uznał, że w pewnych okolicznościach same słowa dziecka mogą stanowić podstawę interwencji, w tym odebrania go z rodziny.

Reklama