Sąd nad Marine
Sąd nad Marine. Mylą się ci, którzy przepowiadają rychły upadek domu Le Penów
Posługiwanie się wymiarem sprawiedliwości, aby rozbić opozycję, to oczywiście posunięcie z repertuaru państw autorytarnych. Przypomniał nam o tym w ostatnich dniach Recep Tayyip Erdoğan, politycznie odpowiedzialny za aresztowanie popularnego dysydenckiego burmistrza Stambułu Ekrema Imamoğlu. Mimo oczywistych nadużyć władzy partia rządząca nie mogła być pewna pokonania świeckiej Republikańskiej Partii Ludowej przy urnach, postanowiono więc to zrobić przy użyciu dyspozycyjnej prokuratury.
Sięganie po nieprawdziwe, a przynajmniej wyolbrzymione zarzuty w celu pozbawienia politycznych przeciwników najpierw wiarygodności, a później wolności, było też sposobem na uciszenie Aleksieja Nawalnego w Rosji, Wiktara Babaryki w Białorusi czy Ignacia Luli da Silvy w Brazylii. Kryminalizacja opozycji, inaczej niż w XX w., nie polega tutaj na karaniu za poglądy czy postawy, ale na sprowadzeniu demokratycznych polityków do rzędu pospolitych przestępców.
Międzynarodówka nacjonalistów, od Waszyngtonu po Budapeszt, w reakcji na wykluczenie z wyścigu prezydenckiego najpierw Călina Georgescu w Rumunii, a później samej Marine Le Pen we Francji, przekonuje nas, że dziś to prawica pada ofiarą podobnych praktyk. Gdyby ktoś pozostał nieprzekonany, przypominają kolejne, czasem istotnie dość karkołomne zarzuty stawiane przez śledczych Donaldowi Trumpowi czy Matteo Salviniemu.
Liberalizm – przekonuje nas prawica – zdaje się wracać do swoich niedemokratycznych korzeni. Przecież sam John Stuart Mill głosił, że dyktatura jest dopuszczalna, kiedy lud wymaga ucywilizowania. Czy można mieć wątpliwość – pytają – że w oczach liberalnych elit szerokie rzesze społeczne z przypisywanym im nacjonalizmem, rasizmem, homo- i transfobią nie zasługują na lepszą ocenę i inny los?