Ukraina i Stany Zjednoczone w końcu podpisały długo wyczekiwaną umowę surowcową, na której z jakichś względów zależało Donaldowi Trumpowi. Ze strony ukraińskiej umowę podpisała Julia Swyrydienko, wicepremier Ukrainy, a z amerykańskiej – Scott Bessent, sekretarz skarbu. Ta umowa jest raczej symboliczna, najpierw trzeba znaleźć firmy, które podejmą się wydobycia interesujących Stany Zjednoczone minerałów, a następnie załatwić wywóz urobku.
To nie jest jedyna umowa podpisana tego dnia. Drugi dokument dotyczy wzajemnej pomocy gospodarczej, dzięki niemu amerykańskie firmy mogą operować w Ukrainie na preferencyjnych zasadach. Najważniejszą częścią umowy jest jednak punkt mówiący o ustanowieniu funduszu odbudowy Ukrainy. Jak powiedział Scott Bessent, obie umowy angażują Stany Zjednoczone w Ukrainie, co powinno odstraszyć „złych aktorów” występujących na arenie międzynarodowej.
Czytaj także: Dlaczego Putin nagle chce rozmawiać o pokoju. Szokuje, ale to blef
Czołowi rosyjscy politycy wciąż utrzymują, że celem Rosji jest nadal kapitulacja Ukrainy i tylko pod tym warunkiem zaakceptują jakiekolwiek porozumienie pokojowe. Sam Putin odrzucił nowy siedmiopunktowy plan amerykański, ponownie żądając oddania czterech obwodów ukraińskich w całości, choć Rosja panuje jedynie nad całym obwodem ługańskim; donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego Rosjanie mają tylko części. Oczywiście te żądania to taka zmyłka, bo wiadomo, że Ukraińcy je odrzucą i cała wina za brak porozumienia pokojowego spadnie na nich. Ponadto wspomina się o tzw. praprzyczynie konfliktu, którą podobno jest zbliżanie się NATO do granic Rosji. Rosja żąda, by NATO wróciło do granic z 1997 r., czyli by takie państwa jak kraje bałtyckie, Polska, Czechy i Słowacja, Rumunia i Bułgaria, Węgry, Chorwacja i Słowenia przestały być członkami Sojuszu Północnoatlantyckiego. No i oczywiście Finlandia oraz Szwecja. Oczywiście to absolutnie nierealne, bo te państwa zostały przyjęte do sojuszu z dwóch powodów: by go wzmocnić militarnie oraz by stworzyć kordon obronny przed własnymi granicami, bo lepiej z wrogiem walczyć u kogoś niż u siebie. Jest wątpliwe, by europejskie państwa NATO zrezygnowały z jednej i drugiej zalety członkostwa państw dawnego bloku wschodniego.
W obwodzie biełgorodzkim w Rosji wzdłuż głównej drogi latały ukraińskie drony i polowały na wojskowe ciężarówki, kolejno je niszcząc. Przejeżdżający Rosjanie nie mogli się nadziwić, skąd bierze się tyle płonących rosyjskich pojazdów wojskowych w Rosji.
A na frontach bez większych zmian, przełomu nie ma. Rosjanie prowadzą dość częste ataki, większość ma charakter nękający, a tylko niektóre są ukierunkowane na zdobycze terenowe.
Rozejmy Putina
Najpierw miał być rozejm na święta Wielkanocy, ale miał trwać 30 godz. i objąć praktycznie tylko wielkanocną niedzielę, lanego poniedziałku już nie. Co ciekawe, o ile w części frontu Rosjanie faktycznie przerwali ataki na te kilkadziesiąt godzin (choć wymiany ognia trwały w najlepsze), o tyle w rejonie Pokrowska kontynuowali ofensywę w najlepsze, zaś pod Torećkiem usiłowali przegrupować niemal całą brygadę z rejonu na wschód od miasta do rejonu na południowy zachód od niego. Normalnie poruszanie się w strefie przyfrontowej jest bardzo utrudnione ze względu na wszechobecne drony, artylerię i moździerze. Bezpilotowce wykrywają każdy ruch i poza własnymi atakami kierują niezwykle celny ogień artylerii na poruszające się wojska. Nie ma nic straszniejszego od celnego ostrzału artyleryjskiego wojsk na otwartym terenie. Ale gdy jest rozejm można łatwo przegrupować wojska, przygotowując je do przyszłego ataku. No właśnie, można czy nie można? A kto określił warunki tego rozejmu? Wolno prowadzić rozpoznanie dronami bez atakowania przeciwnika czy nie można? A można do tych dronów strzelać czy trzeba im pozwolić swobodnie latać i zbierać dane? Przecież warunki przerwania ognia trzeba jasno i jednoznacznie określić. Czy np. wolno zaopatrywać wojska w amunicję, czy tylko w żywność, wodę i medykamenty. Rozejm bez określenia jego warunków może być interpretowany na wszelkie możliwe sposoby. Ukraińcy np. ostrzelali z moździerzy przemieszczających się swobodnie rosyjskich żołnierzy zajmujących nowe pozycje ułatwiające im przejście do natarcia zaraz po rozejmie. I też nie wiadomo, czy w tej sytuacji Ukraińcy złamali porozumienie o rozejmie, czy to była odpowiedź na rosyjskie naruszenie.
Całe te krótkotrwałe rozejmy są źle przygotowane, bez żadnej dbałości o to, by przerwa w działaniach rzeczywiście była. Tym razem zaproponowano dłuższy, obejmujący trzy doby rozejm na Dzień Zwycięstwa 9 maja i propozycja padła wcześniej. Ale znów nikt nie określił żadnych jego zasad. Czy wobec odrzucenia tej propozycji przez prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, jakiekolwiek rozkazy o powstrzymaniu się od działań przyjdą do rosyjskich wojsk? I co by takie rozkazy zawierały? A czy zdążyłyby dotrzeć do wojsk przez wszystkie szczeble dowodzenia?
To wszystko jest pozorowaniem działań, ale po co? Taki 30-dniowy rozejm ma określony cel. W tym czasie można bowiem przystąpić do rozmów przedstawicieli Rosji z przedstawicielami Ukrainy i podjąć dyskusję o trwałym pokoju. A czy do dyskusji o trwałym pokoju potrzebne jest zawieszenie broni? Dobrze, jak jest. Po pierwsze, co oczywiste, jeśli rozmawiamy o pokoju, czyli zatrzymaniu wojny, to po co się zabijać? Gdy zarządzone jest przerwanie ognia, to nikt nikomu różnymi atakami nie da pretekstu do zerwania rozmów pokojowych, a jak toczy się nadal wojna, to różnie może być.
A w taki krótki rozejm to o jakich rozmowach można mówić? Wyśle się Steve’a Witkoffa, który jako potomek Rosjan w prostej linii (dziadkowie) sympatyzuje z nimi, a który do tego nie mówi po rosyjsku? Według „The New York Times” przychodzi na ważne negocjacje i pyta tłumacza, czy jest z ambasady. A z tłumaczem powinien się spotkać przed rozmowami, w amerykańskiej ambasadzie właśnie, i omówić z nim sposób prowadzenia rozmów. Dla negocjatora współpraca z zaufanym tłumaczem to podstawa.
W tym wszystkim bardzo widoczna jest przemyślna gra Władimira Putina, którego interesuje tylko jedno: pełne panowanie nad Ukrainą. Nie w sensie wojskowym, ale całkiem innym: po osadzeniu zaufanych władz, które od razu tak „zreformują” system, by nikt inny nie mógł wygrać wyborów. Potem odpowiednia indoktrynacja i sprawa załatwiona. Kilka lat i Ukraina będzie w sporej części po stronie Rosji. Ale żeby to wyszło, to trzeba jakoś spławić Trumpa z jego propozycjami pokojowymi. Nie można mu ot tak odmówić, bo przywali nowe sankcje i zacznie dozbrajać Ukrainę. Trzeba to zrobić w sposób wyrafinowany. Dlatego prezydent Władimir Putin zapewnił Donalda Trumpa, że chce pokoju, a prezydent USA to podchwycił i być może nawet uwierzył. Prezydent Trump ocenia sytuację, jakby nie rozumiał, w co grają Rosjanie – nie w zdobycze terytorialne, ale na połamanie morale Ukraińców przy jednoczesnym wyczerpaniu się ich możliwości obrony. Chodzi o to, by w kraju zobojętniałym, zmęczonym i rzeczywiście pragnącym choć w miarę normalnego życia wprowadzić władze, które będą z Rosją współpracować i się jej podporządkują. Wtedy nie będzie problemu z okupacją krnąbrnego narodu, Ukraińcy sami będą pilnować porządku.
Czytaj także: Po co Rosji ten rozejm? Jutro poleje się napalm. Uwaga: to fortel Putina
Tymczasem wygląda na to, że prezydent Trump ocenia te działania jak większość ludzi, po zdobyczach terytorialnych. Stąd przekonanie, że Rosja nie jest w stanie pokonać Ukrainy, choć to błędne przekonanie. I na tym przekonaniu wyrósł wniosek, że Rosja „szuka wyjścia z twarzą” z tej wojny. I kolejny wniosek, że w tej sytuacji doprowadzenie do pokoju będzie łatwe. Tymczasem prawda jest taka, że Władimir Putin żadnego pokoju nie chce i nie potrzebuje. Według niego wojna idzie zgodnie z planem, Ukraina ponosi straty, których niedługo nie będzie w stanie odtworzyć, ludność jest coraz bardziej przemęczona wojną. Nie wolno teraz przerywać nacisku na Ukrainę, nie wolno dać jej odetchnąć. A tu Donald Trump i jego przekonanie, że uda mu się wynegocjować pokój. Trzeba go w końcu zniechęcić, ale tak, by to prezydent Zełenski wyszedł na tego, co nie chce pokoju. Jak to załatwić? Na przykład stawiać żądania nie do spełnienia, które Ukraina będzie odrzucać. Wysyłać sprzeczne sygnały, że jest się gotowym do rozmów pokojowych – za pośrednictwem swojego rzecznika Dmitrija Pieskowa, a potem ministra Ławrowa – że cele Rosji całkowitej denazyfikacji (czytaj kapitulacji) Ukrainy nie uległy zmianie. I bądź tu mądry, to o czym mają być te rozmowy? Trzeci sposób pozorowania pokojowych intencji to ogłaszanie krótkotrwałych rozejmów, które Ukraina odrzuca. Tak czy owak, chodzi o to, by zniechęcić prezydenta Trumpa – by zostawił kwestię pokoju w Ukrainie, nie nakładając żadnych sankcji na Rosję ani nie pomagając więcej militarnie Ukrainie.
Takie są prawdziwe intencje Rosji, która żadnego pokoju nie chce, o czym zresztą już wielokrotnie pisaliśmy. Na szczęście w końcu Donald Trump stracił cierpliwość, ma dość tej zabawy w kotka i myszkę. Rzecznik prasowy Departamentu Stanu Tammy Bruce powiedziała, że Biały Dom nie interesują trzydniowe zawieszenia broni i czekają na pełne, bezwarunkowe 30-dniowe przerwanie ognia, by w tym czasie podjąć rozmowy o trwałym pokoju. Putin taką propozycję odrzuca, twierdząc, że Ukraina zostanie w tym czasie dozbrojona, a wielu nowych ukraińskich żołnierzy będzie mogło spokojnie przejść szkolenie.