Świat

Sensacja w Rumunii. Prezydentem został proeuropejski liberał Nicușor Dan

Nicușor Dan prezydentem Rumunii Nicușor Dan prezydentem Rumunii Daniel Mihailescu / AFP / East News
Losy rumuńskiej prezydentury ważyły się w niedzielny wieczór do ostatnich godzin, choć wydawało się, że były już rozstrzygnięte. Liberalny burmistrz Bukaresztu wygrał dzięki ogromnej mobilizacji w diasporze i dużych miastach.

Według wyników exit poll podanych po godz. 20:00 polskiego czasu Nicușor Dan zdobył ostatecznie 54,9 proc. głosów. George Simion, zwycięzca pierwszej tury wyborów, był tuż za nim – poparło go 45,1 proc. wyborców. To ogromna sensacja – jeszcze tydzień temu wydawało się, że kandydat skrajnej prawicy wygra bez większego wysiłku. W pierwszej turze 4 maja triumfował zdecydowanie, zdobył 41 proc. głosów. Dan miał ich niemal dwa razy mniej (21 proc.) i do drugiej tury wszedł dzięki zwycięstwu nad innym kandydatem opozycyjnym Crinem Antonescu. Ta decyzja zresztą ważyła się do ostatniej chwili – pierwsze wyniki exit poll tamtej nocy były sprzeczne, niektóre wskazywały na przewagę Antonescu.

Simion vs Dan

Zachodnie media opisują wynik Dana jako „powrót z zaświatów” i jest w tym wiele prawdy, bo Simion, pewny triumfu, wydawał się nie mieć rywala w tym wyścigu. Podczas gdy proeuropejska opozycja była wewnętrznie skłócona, słaba, niezdolna do konkretnej diagnozy przyczyn własnej porażki, skrajna prawica rosła w siłę. Ważne z punktu widzenia wyborczej matematyki było też zachowanie przy urnach rumuńskiej diaspory, tradycyjnie mocno liberalnej i prozachodniej. W poprzednich latach Rumuni mieszkający za granicą – a jest ich niemal 6 mln przy populacji kraju liczącej 19 mln – opowiadali się jednoznacznie za chadeckim prezydentem Klausem Iohannisem, którego przepychali przez linię końcową swoimi głosami. Tym razem, przynajmniej w pierwszej turze, zdecydowanie poparli Simiona – kandydat skrajnej prawicy zdobył 61 proc. ich głosów. Dzisiaj okazuje się jednak, że była to raczej konsekwencja niskiej mobilizacji wśród rezydujących na Zachodzie Rumunów.

Ostatnie dwa tygodnie w rumuńskiej polityce skupiły w sobie jak w soczewce wszystkie wielkie procesy zachodzące w tej chwili w europejskich społeczeństwach. Pewny siebie i swojej pozycji Simion praktycznie nie prowadził kampanii w kraju. Zamiast tego wyjechał na europejskie tournée, próbując budować legitymizację na arenie międzynarodowej. Był m.in. i w Polsce – na wiecu wyborczym Karola Nawrockiego w Zabrzu, spotkał się także z premier Włoch Giorgią Meloni. Rozmawiał z zachodnimi mediami głównego nurtu, w tym z europejską redakcją portalu Politico. Oficjalnie jego sztab reklamował te występy jako próbę zdobycia poparcia Rumunów mieszkających za granicą, ale ta część elektoratu wydawała się już do niego przekonana. Trudno więc było takie tłumaczenia brać na poważnie. Zwłaszcza że Simion nie odnosił specjalnych sukcesów w tych wysiłkach. Francuskiej telewizji CNews udzielił wywiadu po francusku, co pokazało, że wcale nie włada tym językiem najlepiej, a już na pewno nie tak dobrze jak Dan, który ukończył na paryskiej Sorbonie studia doktoranckie z matematyki. Simion próbował ratować się ideologicznymi kalkami rodem z podręcznika ruchu MAGA, zarzucając prezydentowi Francji Emmanuelowi Macronowi „dyktatorskie zapędy”, ale było to raczej efekciarstwo niż poważna polityka.

Czytaj też: Rumunia – pierwsza tura wyborów prezydenckich unieważniona, druga odwołana

Cud wyborczy w Rumunii

Tymczasem Dan rozpoczął mobilizację elektoratu liberalnego, jak się okazało w niedzielę – z bardzo dobrym skutkiem. O ile bowiem kordon sanitarny przeciwko mającym faszystowskie tendencje radykałom nie utrzymał się na scenie partyjnej, pozostał nienaruszony w społeczeństwie obywatelskim i organizacjach pozarządowych. Wynik Dana należy rozpatrywać w kategoriach cudu wyborczego, bo po drugiej turze jest on ponad dwa razy wyższy niż dwa tygodnie wcześniej. Kluczem do jego triumfu okazała się skuteczna kampania prowadzona pod szyldem niezależności i częściowej krytyki politycznego establishmentu. Choć Dan jest postacią znaną na scenie krajowej – dwukrotnie był już burmistrzem Bukaresztu, wielokrotnie krytykował skrajną prawicę, ale też Donalda Trumpa i influencerów politycznych spod znaku ruchu MAGA, to dystansował się też od partii głównego nurtu. Krytykował liderów zwłaszcza ugrupowań socjaldemokratycznych za korupcję, upolitycznianie instytucji państwowych i brak ambitnych reform.

Ten aspekt niedzielnego rezultatu powinien wybrzmieć bardzo mocno: samorządowiec, który jeszcze niedawno nie brał nawet pod uwagę udziału w prezydenckiej elekcji, pokonał o prawie 10 pkt proc. murowanego faworyta do prezydentury, niesionego gigantyczną frustracją elektoratu prawicowego i wzmocnionego poparciem administracji Trumpa oraz rosyjską dezinformacją. Ogromne znaczenie miało w tej wygranej poparcie na nowo zmobilizowanej diaspory, która okazała się jednak w przeważającej większości liberalna – pod warunkiem że pojawi się w lokalach wyborczych. Do tego dodać należy głosy Mołdawian, posiadających podwójne – czyli też rumuńskie – obywatelstwo. Zdecydowana większość z nich poparła Dana, tak samo jak mniejszość węgierska w Transylwanii.

Trzy wnioski dla Europy

Z wyborów w Rumunii dla reszty Europy płyną przydatne wnioski. Po pierwsze – kampanie mają znaczenie. W dwa tygodnie udało się przedstawicielowi społeczeństwa obywatelskiego odwrócić losy elekcji, która miała paść łupem Putina i Trumpa. Po drugie – mobilizacja wyborcza jest kluczowa dla triumfu jakichkolwiek sił liberalnych i prozachodnich. Od Stanów Zjednoczonych, gdzie w ostatnich wyborach zagłosowała raptem połowa populacji, aż po kraje europejskie rysuje się jasny trend: im wyższa frekwencja, tym mniejsze szanse radykałów na końcowe zwycięstwo.

Po trzecie – i może najważniejsze – wyborcy chcą zmiany, i to często zmiany radykalnej. Niekoniecznie musi być to zmiana spod znaku skrajnej prawicy, przysłowiowe „wywrócenie stolika”, ale przekaz dla politycznego establishmentu, umocowanego w ostatnich dekadach rotacji u władzy, jest klarowny: czas na nowe twarze. Dan jest właśnie odpowiedzią na wszystkie te społeczne frustracje. Jako samorządowiec dał się poznać w roli sprawnego biurokraty i administratora, jako kandydat niezależny (choć popierany przez niektóre ugrupowania) – ustawił się w pozycji, w której mógł krytykować właściwie każdego. Był też wcześniej postacią bliską wyborcom, zajmującą się ich problemami życia codziennego – bo na tym przecież polega rola lidera w samorządzie lokalnym. Rumunia obroniła, i to zdecydowanie, kurs prozachodni. Jej problemy jednak nie zniknęły, dlatego Dan nie może za długo świętować. Ciężka praca zacznie się już od jutrzejszego poranka.

„Dzieje Rumunów. Łacińska enklawa na pograniczu kultur”. Nasz najnowszy „Pomocnik Historyczny” dostępny jest w sklepie „Polityki” albo w ramach subskrypcji Polityka.pl (pakiet premium i uniwersum).

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy

Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.

Violetta Krasnowska
12.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną