Zawsze skłonni do manifestacji Francuzi w połowie września aż dwukrotnie wychodzili na ulice wielu miast w kraju (i jak zwykle rząd oceniał liczbę protestantów na nieco ponad 100 tys., a związki zawodowe nawet na milion). A niepopularny prezydent Emmanuel Macron mianował już piątego premiera od początku swej drugiej kadencji.
Głównym problemem jest brak zgody na sposób opanowania zadłużenia, które sięgnęło prawie 3,5 bln (!) euro, przekraczając 114 proc. krajowego PKB. Poprzedni rząd zaproponował m.in. skasowanie dwóch dni wolnych w roku i kontynuowanie wydłużania wieku emerytalnego do 65 lat. Większość Francuzów absolutnie to odrzuca, choć w sąsiednich Niemczech emerytura w wieku 67 lat nie budzi żadnych emocji. „Dług to sprawa każdego z nas” – przekonywał premier François Bayrou w pożegnalnym przemówieniu. Z badań wynika, że tylko 14 proc. Francuzów tak myśli.
Jak wiadomo, Bayrou nie uzyskał wotum zaufania i upadł. Ale nowy premier Sébastien Lecornu dziedziczy cały problem. Część lewicy popiera projekt podatku Zucmana – od nazwiska ekonomisty Gabriela Zucmana, który proponuje, by ultrabogacze z majątkiem powyżej 100 mln euro płacili od niego 2 proc. podatku rocznie. Przeciwnicy tego pomysłu, głównie na prawicy, wskazują, że duża część zamożnych ma te pieniądze nie w gotówce, lecz w nieruchomościach i firmach, nie miałaby więc jak zapłacić. A znowu inni uciekliby do krajów bardziej sprzyjających przedsiębiorczości. Komentator dziennika „Le Monde” uważa, że kraj ugrzązł w histerycznej debacie, mieszającej moralność z wydajnością gospodarczą.
Podstawowy problem polega jednak na tym, że we Francji dwie największe siły polityczne – skrajna prawica wokół Marine Le Pen i lewica związana z lewakiem Jean-Luc Mélenchonem nie widzą możliwości współpracy, a partia prezydencka jest dopiero na trzecim miejscu i nie znajduje nikogo do wsparcia.