Sąd nad Francją
„No, proszę pana…”. Dziś francuscy sędziowie już się nie boją. Sarkozy idzie do więzienia
Na początku tego tygodnia Nicolas Sarkozy, były prezydent Francji (2007–12), musiał stawić się w sądzie. Ale już tylko po to, aby się dowiedzieć, gdzie i kiedy rozpocznie odbywanie kary więzienia. Został bowiem skazany na pięć lat odsiadki za udział w grupie przestępczej, która korzystała z pieniędzy reżimu libijskiego dyktatora Muammara Kadafiego, aby wspomagać partię prezydenta.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pierwszy raz w historii były prezydent światowego mocarstwa trafi do więziennej celi. Co prawda Sarkozy’emu przysługuje jeszcze odwołanie, ale sąd apelacyjny podejmie jego sprawę najwcześniej za pół roku. A francuskie prawo – inaczej niż w Polsce – pozwala przy surowych wyrokach sadzać skazanego do więzienia od razu, bez czekania na ostateczne rozstrzygnięcie, które może zapaść po latach.
Prawo takie nie budzi zastrzeżeń i jest często stosowane w odniesieniu do zwykłych kryminalistów. Ale wywołuje zdziwienie w przypadku byłego prezydenta Republiki, która przecież często jest nazywana monarchią w przebraniu ze względu na zakres władzy prezydenckiej, przepych i ceremoniał. W przypadku Sarkozy’ego doraźną decyzję o więzieniu sąd uzasadnił „faktami o szczególnej wadze, zdolnymi zachwiać zaufaniem obywateli do tych, którzy ich reprezentują”.
Francja jest radykalnie podzielona w ocenie tego wyroku. Prawica z Marine Le Pen widzi w nim dowód na upolitycznienie sądownictwa. Lewica – przeciwnie, twierdzi, że wymiar sprawiedliwości po prostu wykonuje swoje zadania i że to powód do dumy, iż właśnie we Francji ktoś z samego szczytu potęgi politycznej traktowany jest tak samo jak zwykły obywatel.
Wszystko to w samym środku politycznego huraganu, który właśnie zmiótł kolejnego premiera – Sébastien Lecornu urzędował niecały miesiąc i poddał się, nie mogąc stworzyć rządu przy podzielonym parlamencie.