Najbardziej zacięte wybory w Europie. Holandia daje Europie cenną liberalną lekcję
Ostatecznie dopiero na drugim miejscu uplasowała się skrajnie prawicowa Partia Wolności (PVV) pod przewodnictwem kontrowersyjnego nacjonalisty Geerta Wildersa, który ugrupowanie zamienił w partię całkowicie wodzowską. Tym razem zdobyła ona 25 mandatów, odnosząc rezultat znacznie słabszy niż dwa lata temu (37 miejsc w parlamencie). To oczywiście stanowczo za mało, żeby zawiązać stabilną, większościową koalicję, zresztą już przed głosowaniem większość analityków wskazywała, że bez względu na końcowy rezultat Wilders nie będzie współrządził krajem w najbliższej kadencji. Jego zdolność koalicyjna jest w tej chwili marginalna, a wyborcy są raczej nim rozczarowani. Kolejnej szansy na rządzenie krajem już raczej nie otrzyma – przynajmniej w najbliższym czasie.
Nieodpowiedzialny Wilders
Spadek jego popularności, tak samo jak sam fakt rozpisania wyborów teraz, zaledwie 23 miesiące od poprzednich, wynika bowiem właśnie z nieodpowiedzialności Wildersa. Poprzednią elekcję wygrał, PVV weszło do rządu (choć sam Wilders się na to nie zdecydował), ale nie mogło się dogadać z partnerami koalicyjnymi, ostatecznie wycofując się z sojuszu rządzącego po zaledwie 11 miesiącach.
Warto dodać, że koalicja i tak powstała dopiero w czerwcu ubiegłego roku, a więc siedem miesięcy od momentu, kiedy Holendrzy poszli do urn. Sam ten krótki opis ostatnich lat na tamtejszej scenie, w połączeniu z faktem, że próg wyborczy jest tam praktycznie nieistniejący (z ordynacji wynika, że wynosi 0,67 proc. poparcia) pokazuje, jak szalenie skomplikowana i momentami dysfunkcyjna jest holenderska polityka.