Nie wszystko na sprzedaż. Miejsce przedmiotów ofiar nazistowskich i sowieckich zbrodni nie jest na aukcjach
Aukcja przedmiotów i dokumentów pochodzących z okresu niemieckiej okupacji państw europejskich podczas drugiej wojny światowej została słusznie napiętnowana w Niemczech i w Polsce na szczeblu władz państwowych i przez szerszą opinię publiczną. Choć była zgodna z niemieckim prawem, wywołała konsternację etyczną. Nie wszystko bowiem jest na sprzedaż.
W szczególności nie są na sprzedaż artefakty symbolizujące tragedię ofiar totalitarnej przemocy nazistowskiej i sowieckiej. Powinny trafić do miejsc pamięci, a nie na wolny rynek. Ciągnięcie zysków z obrotu takimi rzeczami może ranić żyjących bliskich ofiar Zagłady i innych zbrodni totalitarnych.
Nie ma pewności, w czyich rękach znalazłyby się artefakty: badaczy i miłośników historii czy może negacjonistów, antysemitów, piewców hitleryzmu lub stalinizmu.
Polityczny wymiar aukcji
Licytację szykował dom aukcyjny Felzmann z Neuss w Nadrenii Północnej-Westfalii. Wśród ponad 600 obiektów pochodzących z kolekcji prywatnych (ciekawe, jak do nich trafiły?) znalazły się listy więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych (jeden wyceniono wywoławczo na 500 euro), kartoteki gestapo, dokumenty zawierające dane osobowe ofiar i sprawców zbrodni, antysemickie plakaty propagandowe, gwiazda Dawida należącą do ofiary, więźnia obozu Buchenwald, dokument o poddaniu osoby sterylizacji, akwarela namalowana przez polskiego narciarza, olimpijczyka Bronisława Czecha, ofiary Auschwitz.
Prócz materiałów dotyczących więźniów obozów w Oświęcimiu i Majdanku wystawiono pamiątki po ofiarach sowieckiej zbrodni katyńskiej, w tym telegram jednego z polskich jeńców z obozu w Starobielsku i list jeńca z obozu w Ostaszkowie.
Wiele z tych obiektów mogło trafić do Niemiec za sprawą niemieckich żołnierzy i funkcjonariuszy nazistowskich operujących podczas wojny na terenach okupowanych.