Z ujawnionych przez Demokratów maili Epsteina wynika, że prezydent mógł wiedzieć więcej o jego przestępczej działalności, niż przyznawał. Epstein pisał, że Trump, kiedy był jeszcze biznesmenem i gwiazdą TV, „wiedział o dziewczynach” dostarczanych przez niego znajomym milionerom i że sam spędził kilka godzin z jedną z ofiar. Epstein gwałcił małoletnie dziewczęta i więził je na swej prywatnej wyspie, gdzie miały świadczyć usługi seksualne. W więzieniu, jak orzekły władze, popełnił samobójstwo.
Prezydent, zanim wygrał zeszłoroczne wybory, obiecywał udostępnienie kartoteki Epsteina, w którego kręgu obracali się też prominentni Demokraci, jak Bill Clinton. Po powrocie do Białego Domu spuścił na nią zasłonę, co oburzyło jego fanów z MAGA. Jedną z gwiazd tego ruchu, Marjorie Taylor Greene z Georgii, która najostrzej atakowała go za Epsteina, prezydent nazwał „zdrajczynią” i oznajmił, że cofa dla niej poparcie, co ma być ostrzeżeniem dla reszty nieposłusznych. W niedzielę wieczorem zaapelował jednak do Republikanów, aby i oni poparli upoważnienie prokuratury do upublicznienia wszystkich dokumentów ze sprawy karnej Epsteina (napisał, że „nie mamy nic do ukrycia”). Izba Reprezentantów ma głosować w tej sprawie jeszcze w tym tygodniu, zgoda na wydanie dokumentów wydaje się przesądzona.
Nie ma dowodów, że Trump naruszył prawo, np. uczestnicząc w jakiś sposób w przestępczej działalności Epsteina. Dlaczego w takim razie tak długo opierał się ujawnieniu kartoteki? Może, jak sugerują Demokraci, chroni nie tyle siebie, ile swych sojuszników – miliarderów z prawicy, którzy też mogli należeć do klienteli luksusowego sutenera?
Archiwa Epsteina wzburzyły nie tylko Marjorie Taylor Greene, ale również tych działaczy MAGA, którzy wierzą, że Trump jest przyjacielem świata pracy i konsekwentnym liderem America First.