Inwazja maszyn
Jannik Sinner: robot do tenisa i jego kłopotliwe korzenie. „Fakty są takie: on nie jest człowiekiem”
Prawie każdy, kto jest kibicem tenisa, miał w ostatnich latach „momenty Alcaraza”. Zdarzają się wtedy, gdy oglądasz młodego Hiszpana Carlosa Alcaraza (chwilowo nr 1 w ATP) i nagle szczęka ci opada, oczy wychodzą z orbit i wydajesz niekontrolowane okrzyki. Te momenty są jeszcze intensywniejsze, jeśli choć trochę grałaś/grałeś w tenisa. I dlatego rozumiesz, że to, co przed chwilą wydarzyło się na ekranie, jest w zasadzie niemożliwe.
Oczywiście wytrawni kibice tenisa już wykryli podstęp – cały poprzedni akapit jest parafrazą ze słynnego eseju Davida Fostera Wallace’a pod tytułem „Roger Federer jako przeżycie religijne”, opublikowanego w 2006 r. w „New York Timesie”. Tyle że nazwisko „Federer” zostało zamienione na „Alcaraz”. Ale po tej zamianie akapit pozostaje prawdziwy i trafia w samo sedno, mimo że styl gry obydwu jest trochę inny.
W uderzeniach Federera i w jego poruszaniu się po korcie była niesamowita lekkość; miało się wrażenie, że ogląda się balet. Dla odmiany, kiedy Alcaraz bije swoje soczyste forhendy, to widać i słychać, jakie są potężne. Ale za chwilę zaskakuje subtelnym skrótem, chyba nawet lepszym niż skróty Federera. Obydwu cechuje kreatywność i nieprzewidywalność, do których ich najwięksi rywale nigdy się nawet nie zbliżyli.
Kiedy Wallace pisał swój esej, Federer wydawał się władcą absolutnym. Dopiero później się okazało, że królów tenisa jest trzech. I że finezja często nie wystarczy w starciu ze zwierzęcą energią Rafaela Nadala i nieludzką siłą woli Novaka Djokovicia. O jakże nienawidziliśmy tych dwóch oprawców i dręczycieli naszego bohatera! I było to dobre, bo przecież każdy kibic potrzebuje wroga i emocjonalnego zaangażowania.
Teraz wrogiem jest rudowłosy tyrolski robot, który bombarduje naszego Alcaraza swoimi monotonnymi forhendami i bekhendami.