Tragiczny w skutkach pożar siedmiu budynków mieszkalnych w Hongkongu stał się problemem Xi Jinpinga. W ostatnich latach przywódca chińskich komunistów drastycznie ograniczył miejscowe swobody polityczne. W byłej kolonii brytyjskiej nie ma już wyborów, opozycji, niezależnej prasy i protestów ulicznych. Jest za to pochodząca z pekińskiej nominacji administracja, która stara się zmierzyć z konsekwencjami kryzysu, a nie tylko go wyciszyć. Głównie po to, by udowodnić, że dokręcenie śruby nie obniżyło jakości życia w czołowej metropolii Azji Wschodniej.
Ogień pojawił się w kompleksie Wang Fuk Court, akcja gaśnicza trwała kilkadziesiąt godzin. Do tej pory odnaleziono 146 ciał mieszkańców i cudzoziemskich członków ekipy, która remontowała 31-piętrowe wieżowce. 150 osób wciąż uznawano za zaginione. Pożar rozprzestrzeniał się bardzo szybko, do czego przyczyniły się łatwopalne elementy rusztowań. Postawiono je z bambusa. To tradycyjna technika, wpisana na listę miejskiego dziedzictwa kulturowego, stosowana w okolicy od co najmniej 2 tys. lat. Bambusowe rusztowania są tanie i wytrzymałe, w Hongkongu za ich pomocą rutynowo stawia i odnawia się wysokościowce, choć akurat w Wang Fuk Court spadające belki blokowały dostęp strażakom.
W pierwszej reakcji władze zatrzymały odpowiedzialnych za remont. Wprowadziły też trzydniową żałobę i zapowiedziały, że zaplanowane na 7 grudnia ustawione wybory do malowanej miejskiej legislatywy odbędą się zgodnie z planem. Z kolei służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo bacznie przyglądały się mobilizacji oddolnie koordynujących się obywateli, tropiąc potencjalne „podżeganie do buntu i separatyzmu”. Pomagały tłumy wolontariuszy, którzy ustawiali się w długie łańcuchy, by potrzebującym dostarczać żywność, wodę i ubrania.
W Wang Fuk Court mieszkało ok.