Indie potrzebują Birmy
Powstanie w Rangunie to dla Indii okazja do odzyskania dawnych wpływów
Mimo że Birma była kiedyś integralną częścią Indii, dziś obrazy buddyjskich mnichów w milczeniu maszerujących ulicami Rangunu wydają się tutaj odległe, jeśli nie całkiem nieznane, pisze Swapan Dasgupta, felietonista „The Times of India”, angielskojęzycznego dziennika ukazującego się w Indiach.
Gdyby nie nimb sławy otaczający Aung San Suu Kyi, zgiełk i zamieszanie w Birmie zostałyby przez Indie kompletnie zignorowane. W kraju, który wciąż jest w trakcie powstawania, historia jest w permanentnej przecenie. Niewielu pamięta, że zaledwie 70 lat temu Birma była częścią Indii.
Wtedy Indie myślały szeroko - w geopolitycznym sensie. W 1937 roku dzieliły granice z Persją (Iranem), Afganistanem i Rosją na zachodzie, na wschodzie z Chinami, Tybetem, Syjamem (Tajlandią) i francuskimi Indochinami (Laosem i Wietnamem). Emiraty w Zatoce Perskiej także były w strefie indyjskich wpływów. Kolejni indyjscy namiestnicy wymieniali gniewne noty z Londynem, domagając się obsadzenia indyjskiego rezydenta także w Teheranie i Bagdadzie.
W Birmie mieszkały i pracowały niemal 2 miliony ludzi z innych prowincji; trzy czwarte populacji Rangunu, stolicy, stanowiła imigracja z Indii; kontyngenty birmańskie wzmacniały indyjską armię, birmański ryż był podstawą wyżywienia, a birmańskie cygara słabostką Hindusów. Birma wryła się mocno w świadomość Indii.
Oddzielenie Birmy od Indii w 1937 roku, wydalenie blisko 400 tysięcy Hindusów w 1963 roku, izolacja od świata na życzenie wojskowego reżimu zapewne przyczyniły się do powolnego znikania Birmy ze świadomości Indii. Było to zresztą częścią większego procesu fizycznego i mentalnego okrojenia wielkich Indii.