„Dam ci Zarę, chce ci powiedzieć hi", Kiran śmieje się głośno do słuchawki, „będzie wspaniała impreza!". Rozgląda się po pokoju i zauważa mnie. „Powiedz coś miłego", zachęca i przykłada telefon do ucha. Mówię: „Hi".
Kiran znam od pięciu minut i nie wiem z kim rozmawia. Przyjechaliśmy tu wcześniej chyba trzema samochodami, Kiran dopiero dołączyła. Bramę otworzył i zamknął służący, szofer otworzył jej drzwi. W mieście nie ma nocnych klubów, kin, dyskotek, pubów, ale intensywne życie towarzyskie odbywa za białymi murami w willach.
Willa to kawalerka Farooqa. Ma tu do dyspozycji zaufanego służącego, ale szofera odprawia -swój samochód prowadzi sam.
Przedstawił się jako inwestor giełdowy, kiedy odebrał mnie samochodem i pomógł w znalezieniu hotelu. Sugerowałam cenę przystępną. Długo myślał, gdzie mnie zawieźć, drugie tyle spędził na oglądaniu pokoi, z których żaden go nie satysfakcjonował. Marszczył brwi widząc szpaler milczących, wąsatych mężczyzn sterczących za kontuarem w sinoniebieskich shalwar kameez. „Gdzie jest wizytówka?", pyta. Nie wiedzą. „Proszę wnieść. Proszę otworzyć. No proszę te drzwi przytrzymać!" Farooq jest coraz bardziej poirytowany. W końcu uznaje, że za 30 dolarów nie da się dostać nic porządniejszego. „Ta dzielnica nie jest niebezpieczna, ale paskudna", tłumaczy. „Gdyby były jakieś problemy, dzwoń. A najlepiej się przenieś".
Farooq jest szczęśliwym dandysem. Ma duże wydatki, których nie zauważa. Codziennie je śniadanie w ulubionej kawiarni, gdzie cena tosta z łososiem dziesięciokrotnie przebija ceny polskie.
W świecie Farooqa samochód i konie odgrywają pierwszorzędną rolę. Samochodu nie zauważa, po prostu go ma. Bez niego musiałby się ciągle stykać z oporem tępej materii.