Oglądają rosyjski kanał. Trzy piosenkarki na scenie - blondynka, czarna, ruda - śpiewają z playbacku. Łysy jest znudzony telewizją, rzuca na mnie okiem. „Mogłabyś bardziej o siebie zadbać".
Spotkałam ich w restauracji na piętrze, pod pokojem w moim hotelu. Siedzieli raczej daleko, ale rozpoznali we mnie rodaczkę. Przeniosłam się do ich stołu z moim kubkiem herbaty. Rozmawialiśmy o podróżniczych planach, powiedziałam, że jestem w impasie. Paweł wyciągnął komórkę, zadzwonił do kolegi, który właśnie trawersował Tajlandię.
„Czy lądowe przejścia graniczne z Birmą są otwarte?"
„Teoretycznie zamknięte...", przekazuje na bieżąco, „Ale opłacasz kierowcę... bierzesz jeepa... i jedziesz", relacjonuje.
„A z Indii statkiem handlowym?", pytam szybko.
„Jak chcesz, żeby cię na obiad w zupie ugotowali...", wybucha śmiechem Łysy. Paweł, ciągle na słuchawce, dodaje polubownie:
"Twarde babki sobie poradzą. Tylko musisz się liczyć, że tam są niewyżyci. Luz."
W restauracji zjawia się znajomy ze Szwajcarii. Paweł i Łysy nie mówią „cześć", tracą zainteresowanie. Jakiś cienias, w dodatku Niemiec. Co taki wie o życiu? Ale pewnie jest nadziany.
Paweł ma w sobie coś miękkiego. Jest trochę obły, trochę powolny. Łysy jest żylasty i twardy, chyba na sterydach, bo niesie go na siłkę od godziny. Wychodząc, pytają: „Umówimy się na bile?"
Była zmiana planów - pojechałam z nimi na motorze. Szostak wynajmuje górę domu z Amerykaninem Johnem. Mają iść na proszoną kolację do jakiej ważnej persony, która ma ekskluzywną restaurację i wpływową pozycję w światku imigranckim. Szostakowi się nie chce, ale chyba musi.
Zachodni ciułacze mają spory udział w lokalnym rynku - jako całkiem grube ryby.