Dysydenci w USA – któż to taki? Słowo „dysydent” kojarzy się z Andriejem Sacharowem, Václavem Havlem albo Jackiem Kuroniem, ale w żadnym wypadku nie pasuje do Stanów Zjednoczonych – największej i najstarszej demokracji powszechnej, będącej często wzorem dla innych. Stabilny system amerykański łagodnie kołysze się to na burtę demokratyczną, to na republikańską. Głęboko pod pokładem, w ciasnych, ale wygodnych kajutach zastawionych książkami, system zaokrętował niezadowolonych pasażerów, jajogłowych krytyków, którzy usiłują zmienić kurs krążownika „USA”. Nikt ich nie prześladuje. Mogą sobie tam czytać, pisać i dyskutować do woli – krążownik płynie dalej.
Najbardziej znanym spośród nich jest Noam Chomsky – wybitny lingwista, niezmordowany krytyk systemu i jego militarnych ekscesów na świecie. W kołach konserwatywnych Chomsky uchodzi za dziwaka i lewaka, ale w kręgach kontestującej lewicy jest prawdziwym guru. Jest jednym z najczęściej publikujących i zapraszanych mówców na uczelniach amerykańskich. Będąc krytykiem systemu, jest jednocześnie jego wizytówką. Jego głos jest słuchany, chociaż nie stoją za nim żadne dywizje. Podobną rolę, ale na mniejszą skalę, odgrywał w latach 60. dziennikarz Isidor Feinstein Stone (bardziej znany jako I.F. Stone albo Izzy Stone), zdecydowany krytyk polityki zagranicznej USA, który w pojedynkę pisał, redagował, wydawał i kolportował własne pismo „I.F. Stone Weekly”, czytane przez dziennikarzy i studentów.
Dysydentów oskarża się o brak patriotyzmu, antyamerykanizm i inne grzechy, ale oni myślą swoje. Kochają Amerykę inaczej: „Ameryka potrzebuje obywateli, którzy kochają ją na tyle, żeby chcieć stworzyć na nowo jej ideał i ją samą” – mówi Eric Foner, były przewodniczący Stowarzyszenia Historyków Amerykańskich.