Powód? Obrońcy praw człowieka manifestowali wrogość do Chin i pomysłu organizowania olimpiady w Pekinie. Próbowali, z doskonałym zresztą skutkiem, zakłócić sztafetę olimpijskiego ognia biegnącą ulicami Paryża.
Głównym celem, jak w niedzielę w Londynie, było oczywiście zgaszenie olimpijskiego ognia. Pomimo wielokrotnych prób samym manifestantom nie udało się dopiąć swego. Jednak w końcu Chińczykom organizującym paryską sztafetę puściły nerwy i bez niczyjej pomocy dokonali symbolicznego wygaszenia - oficjalnie, z zupełnie niejasnych, przyczyn technicznych.
David Douillet, francuski judoka, który trzymał olimpijską pochodnię opowiadał później, że nie pojmuje dlaczego Chińczycy zdecydowali się płomień zgasić właśnie w tym momencie. Twierdzi, że nie było bowiem żadnego zagrożenia ze strony manifestantów, co pokazały zresztą wszystkie francuskie telewizje. Jeden z chińskich organizatorów po prostu podszedł do Douillet i ogień zgasił.
Akcja wygaszania olimpijskiego ognia sparaliżowała Paryż. Zmobilizowała też setki policjantów i sprzętu - prasa francuska ocenia koszty ochrony ognia na 400 tysięcy euro! Pomimo brutalności policji demonstranci cały czas byli górą. Nawet niektórzy sportowcy biorący udział w sztafecie, jak przykładowo biegaczka Marie-Jo Pérec, mówili przed kamerami, że sercem są z manifestującymi i z Tybetem.
Słynny już w całym wolnym świecie symbol pekińskiej olimiady - czarna flaga z pięcioma olipijskimi kołami utworzonymi z kajdanek zawisła najpierw na wieży Eiffla, a następnie na frontonie katedry Notre Dame. Wdrapali się tam aktywiści Reporterów bez Granic". Oczywiście chińska telewizja poradziła sobie by tych obrazów Chińczykom nie pokazać.
Ale manifestowali nie tylko działacze "Reporterów bez Granic", ale i zwykli przechodnie, którzy buczeli na widok płomienia niesionego przez francuskich atletów. Zamanifestowali też wspólnie parlamentarzyści z wszystkich partii politycznych wychodząc przed budynek Parlamentu i śpiewając „Marsyliankę", gdy sztafeta zbliżała się do placu Concorde. Próbował też zgasić ogień pewien paryski radny.
Po tym burzliwym paryskim dniu fiasko pomysłu przyznania olimpiady Chinom dławiącym wolność w Tybecie wydaje się już oczywiste. A płomień ma teraz polecieć do San Francisco i następnie okrążyć kulę ziemską. Zapewne wszędzie w wolnym świecie jego przyjęcie będzie podobne. Obrońcy praw człowieka wiedzą już jak wykorzystać dalsze etapy wędrówki olimpijskiego ognia do propagowania idei wolności obywatelskich, narodowych i kulturalnych dławionych w Chinach.
Dziś nie chodzi już o bojkot olimpiady. Wszyscy chyba zrozumieli, że ekonomiczna siła Chin nie pozwoli na oficjalny bojkot. Chodzi więc o postawienie Pekinu pod pręgierzem światowej opinii publicznej i o to by Pekin pożałował, że zgodę MKOl na przeprowadzenie tych igrzysk dostał i przyjął.
Francuskie przysłowie mówi, że zemsta to danie, które spożywa się na zimno. Obrońcy praw człowieka i wolności Tybetańczyków będą owo danie konsumować na zimno i powoli delektując się zapewne aż do zakończenia "Olimpiady hańby". Chyba, że MKOl odwoła światową sztafetę. A wówczas byłoby to moralne zwycięstwo i 1:0 w meczu Tybetu z Chinami. Narodziła się właśnie nowa dyscyplina olimpijska nosząca nazwę „gaszenie olimpijskiego ognia".