Mocne światło lamp rzeźbi głębokie cienie, wydobywa z ciemności wiszące nad nagrobkami pomarańcze i opadłe płatki róż.
- Tyle razy prosiłem, żeby przestali... - wzdycha sajid Nadir, naczelnik świątyni i potomek Proroka w prostej linii. Na tym zacisznym cmentarzu, między nagrobkami, dzieją się rzeczy niedozwolone: dozorcy znowu palili trawkę.
Sekrety sufizmu
Nadir nie jest twardym szefem. Jego świątynia to raczej ogród różany i oaza niż dom drogiego Boga. Oprócz tego to także szpital i stołówka, miejsce wymiany informacji i umacniania poglądów, noclegownia i atrakcja turystyczna. A przede wszystkim jeden z najważniejszych celów pielgrzymkowych indyjskich muzułmanów. Muzułmanin, hindu, sikh, chrześcijanin czy agnostyk - każdy jest mile widziany. Może tu odetchnąć od pędu lub oddać się rozmyślaniom nad transcendencją.
Świątynię otacza żmijowisko krętych, wąskich ulic, gdzie trwa wieczny odpust. Przylepieni do wysokich murów straganiarze frymarczą blaszaną biżuterią, cytatami z Koranu i ofiarnymi słodyczami. Niekończące się tłumy przestępują próg świątyni sprawnie zrzucając klapki i płynnym ruchem naciągając szale na głowę. Hindusi nie mają skrupułów, żeby żebrać pod muzułmańską bramą. Riksze manewrują między pielgrzymami, trąbiąc w niebogłosy. Czasem na środku drogi leży pies, jakby obojętne mu było, czy go rozjadą, czy nie. Szczurzy wyścig, rozpychanie się łokciami i znój. A za murem pluska fontanna i baldachimy oferują cień.
Jako jedyna biała kobieta w zupełnie męskim gronie, Bibi spotkała się z początku z nieufnością. Za sprawą sajid Nadira, który użył swego autorytetu, rada świątynna zaakceptowała wkrótce jej aspiracje. Nigdzie nie jest bowiem napisane, że koniecznie trzeba być muzułmaninem, żeby praktykować sufizm.