W Hawanie nie ma sklepów, są punkty dystrybucji żywności na kartki. Raz rzucą trochę kapusty, kiedy indziej jajka, nieco makaronu, kilka butelek oleju. Konserwy rybne i mięsne można dostać w sklepach dla dyplomatów lub w hotelowych, dla zwykłego Kubańczyka niedostępnych. Raul polecił: wydzierżawić chłopom ziemię, niech sieją czy sadzą, co chcą, niech sami jedzą, a nadwyżki niech sprzedają na wolnym rynku. Kuba musi wyżywić się sama! Czyli: bez kosztownego importu, najczęściej ze znienawidzonych Stanów Zjednoczonych. W podobny sposób zaczynał chińskie reformy Deng Xiaoping. Polecił zlikwidować głód. Rozwiązał kołchozy i sowchozy i wydzierżawił chłopom ziemię: niech sami uprawiają, jedzą i sprzedają nadwyżki. Po dwóch latach ludzie w Chinach zaczęli jeść normalnie, choć jeszcze nie do syta.
Kuba ma dobre ziemie, ale zostały one zdewastowane przez monokulturę trzciny cukrowej. Od dawna już nie opłaca się jej uprawiać, ścinać, przerabiać na cukier – te czasy minęły. Na Kubie nie ma prywatnego rolnictwa. Wieśniacy nie wiedzą nawet, jak się sadzi kartofle i kalafiory. Wiedzą taką dysponował tylko Fidel, ogrodnik z zamiłowania. Ale warunki klimatyczne są wszelkim uprawom na Karaibach przyjazne. Wystarczy wetknąć parasol – żartowano kiedyś – żeby po tygodniu urosły na nim pomarańcze. A dlaczego nie banany? A dlaczego nie pomidory? A dlaczego przy każdym gospodarstwie nie mogłyby się chować prosiaki? Kubańska kuchnia słynęła kiedyś z puerco asado – pieczonego prosięcia.
Za rządów Fidela Castro nie jadano ryb ani owoców morza, chociaż organizowane były międzynarodowe zawody wędkarskie. Generalnie jednak Kubańczyk nie łowił ryb, bo musiałby mieć łódź, a gdyby ją miał, to popłynąłby na Florydę.