W przedolimpijskim Pekinie przez całą dobę dzieje się coś, co sprawia, że miasto nie ustaje w rozwoju.
Pociągiem jadą kilkadziesiąt godzin na najtańszych– twardych miejscach siedzących. Wysiadają na dworcu Pekin Główny, wymięci po męczącej podróży, ale w końcu są w raju. Pekin wita ich kuksańcami: ludzie rozpychają się łokciami, żeby wsiąść do metra. Oni ładują się do wagonów ze swoimi wielkimi torbami ze spranego dżinsu.
Xue Meng, lat 15, właśnie przyjechał do pracy. Li Erde, lat 28, budowniczy Ptasiego Gniazda.
Pekińska komisja ds. populacji i planowania rodziny szacuje, że w stolicy pracuje 4,5 mln robotników migracyjnych, którzy przybywają tu z rozległych połaci Państwa Środka, przeważnie z biednych prowincji południowych. Oznacza to, że jedna czwarta mieszkańców 17-milionowego miasta to napływowa siła robocza, w tym robotników budowlanych jest około 2 mln. W całych Chinach to grupa licząca 200 mln osób: kelnerek, sprzątaczy, budowlańców, zawodów nie wymagających większych kwalifikacji. Mówi się o nich mingong, czyli popularny robotnik.
Mingong na rusztowaniach
42-letni Zhang Xin pochodzi z Syczuanu, gdzie czeka na niego żona i 12-letni syn. Robotę załatwił mu znajomy sąsiada z małej wioski koło Chengdu. Zhang jechał trochę w ciemno, ale wiedział, że w Pekinie uda mu się zarobić. Że ujrzy przyszłość i doświadczy tego, o czym trąbią rządowe media. Siedem lat temu zaczął pracować w Pekinie jako pomocnik nadzorcy dźwigu, teraz na rogu ulic Jianguolu (Budowy Kraju) i Dawanglu (Wielkich Perspektyw) robi to samo. Dokładnie u styku tych arterii, z których jedna ma po osiem pasów w każdą stronę, a druga (Dawanglu) po pięć, powstaje 43-piętrowy wieżowiec.