Szefostwo Banku Centralnego Zimbabwe musiało się poczuć naprawdę przyparte do muru, skoro doszło do wniosku, że jedynym ratunkiem finansowym dla kraju będzie wprowadzenie do obiegu banknotów o nowym nominale - 100 miliardów dolarów zimbabweńskich. To desperacka próba ratowania gospodarki, którą zżera inflacja.
Banknoty wchodzą oficjalnie do obiegu w poniedzialek 21 lipca, choć w międzynarodowym obrocie na rynkach walutowych krążą już od minionej soboty. Mimo że tak wysoki nominał może wydawać się wręcz abstrakcyjny, jeszcze bardziej zaskakujący jest fakt, że za jeden z takich banknotów da się kupić nawet bochenka chleba, co najwyżej - 4 pomarańcze. Nowy banknot bowiem to równowartość mniej więcej jednego dolara amerykańskiego.
Problemy Zimbabwe, niegdyś w gospodarczym rozkwicie jako kolonii brytyjskiej, zaczęły się, gdy kraj ten uzyskał niepodległość w 1980 r., kiedy to odbyły się pierwsze wolne wybory i premierem został Robert Mugabe. Jego późniejsze - już jako prezydenta i szefa rządu - decyzje doprowadziły do przymusowej emigracji białej części ludności Zimbabwe (teraz stanowi ona zaledwie 2 proc.) - głównie farmerów, na których opierała się gospodarka.
Mugabemu podporządkowane są obecnie wszystkie siły w państwie, w tym Bank Centralny, którego szef, Gideon Gono, jest tylko wykonawcą poleceń i akceptuje każdy pomysł Mugabego. Gono twierdzi więc, że tyle zer w jednym papierowym miejscu umieszczanych jest dla wygody - ma to ułatwić tak społeczeństwu, jak i sektorowi bankowemu rozliczenia, skoro wiadomo, że ceny zawrotnie rosną i nic nie wskazuje, by to się zmieniło.
A pomysłów Robert Mugabe ma bez liku. Chciał na przykład urzeczywistnić swój wspaniały plan dystrybucji subsydiowanej przez Bank Centralny żywności i produktów użytku codziennego, ot - może wyjdzie z ukróceniem tej szalonej galopady zer.