Powrót gigantów
Wielkie koncerny naftowe wracają do Iraku. Dlaczego bez przetargów?
Po 36 latach powracają do kraju, z którego zostały wyrzucone przez Saddama Husajna, kiedy ten znacjonalizował sektor naftowy. Eksperci przewidują, że dzięki temu wkrótce wzrośnie wydobycie deficytowego surowca. Krytycy pytają, dlaczego nie zorganizowano przetargów.
Ropa głupcze!
19 czerwca New York Times opublikował artykuł, który zachęcił część prasy do zbadania wątku kontraktów na iracką ropę. Ucieszył też niektórych komentatorów: po ponad pięciu latach wreszcie jest dowód na to, że okupacja Iraku naprawdę miała coś wspólnego z ropą!
W sumie chętnych do inwestycji w Iraku było 46 wiodących firm z Chin, Indii i Rosji, które miały podpisane porozumienia z irackim ministerstwem, ale wszystkie, poza wielką czwórką, zostały odrzucone. Władze irackie wyjaśniają, że zachodnie koncerny zostały wybrane bez procedury przetargowej, ponieważ przez dwa lata udzielały rządowi irackiemu bezpłatnych porad, a przy tym posiadają niezbędną technologię. We wszystkich przypadkach, z wyjątkiem jednego, ta sama firma, która udzielała ekspertyz dotyczących określonego pola naftowego, później uzyskała kontrakt na wsparcie techniczne inwestycji wykonywanych na samym polu. Wyjątkiem był Łukoil, który podpisał umowę za czasów Husajna: "pole Łukoilu" otrzymało francuskie konsorcjum Chevron-Total.
Kontrakty przyznane zachodnim firmom są relatywnie nieznaczne, ale dają im przewagę konkurencyjną w późniejszej eksploatacji irackich pól naftowych na szeroką skalę, pisze New York Times. Według menadżera jednej z wiodących irackich firm wydobywczych, klauzula umowna zakłada, że kiedy w Iraku zacznie obowiązywać procedura przetargowa, firmy te będą mogły dopasować swoje oferty do ofert konkurentów.
Darmowe ekspertyzy
Historia nie zaczęła się w czerwcu. W 2007 roku, kiedy Departament Handlu Stanów Zjednoczonych zajął się ustawą regulującą iracki sektor naftowy, reporter Washington Post, przekopał się przez dokumenty z Waszyngtonu i wyczytał w projekcie, że resort udzieli "technicznego wsparcia w tworzeniu prawnych i podatkowych podstaw zagranicznych inwestycji w kluczowych sektorach Iraku, począwszy od sektora zasobów naturalnych". Dzięki tej inicjatywie władze irackie będą miały dostęp do światowej rangi ekspertyz naukowców i praktyków; będą miały też możliwość brania udziału w warsztatach na temat szczegółowych rozwiązań prawno-podatkowych. Amerykańska pomoc jest niezbędna ponieważ, według raportu specjalnego inspektora ds. odbudowy Iraku ze stycznia 2007 roku, iracki sektor naftowy stoi przed poważnymi wyzwaniami technicznymi w praktycznie każdym aspekcie działalności - od wydobycia, transportu, magazynowania, po rafinację, kontrolę kosztów, import, przemyt, korupcję, wykonanie budżetu i utrzymanie produkcji.
W tłumaczeniu z żargonu umów handlowych znaczy to tyle, że USA zapłaci za programy wzmacniające więzy między irackim ministerstwem ds. ropy i firmami zagranicznymi, pisze Nick Turse z Tomdispatch.com. Warto jednak przypomnieć, że Irak nie jest nowicjuszem w wydobyciu ropy. Według raportu amerykańskiego Departamentu ds. Energii z 1989 roku, za czasów Saddama Husajna Irak produkował prawie 3 mln baryłek ropy dziennie. Irackie firmy wydobywały surowiec z największych pól naftowych na północy i na południu kraju. W 1960 roku Irak, wraz z Kuwejtem, Iranem, Arabią Saudyjską i Wenezuelą, powołał do istnienia OPEC. Zdołał utrzymać produkcję nawet po katastrofie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej i nawet w czasie sankcji przeciwko reżimowi Husajna.
Mimo to USA uznało, że Irak potrzebuje amerykańskiego eksperta, który, obok innych zadań, będzie odpowiedzialny za rewizję "przepisów agencji powołanych w celu przydzielania kontraktów na wydobycie ropy i umów joint venture z firmami zagranicznymi w sektorze ropy i gazu".
Gazowanie
"Deklaracja zasad" zawarta między administracją prezydenta Busha i rządem Nuriego Malikiego zawiera stwierdzenie, że gospodarka Iraku ma zostać otwarta dla zachodnich inwestycji, szczególnie "amerykańskich inwestycji". To bliskie cynicznemu stwierdzeniu, że napadliśmy na was, by uzyskać uprzywilejowany dostęp do waszych zasobów, ocenia Noam Chomsky, znany z radykalnej krytyki polityki zagranicznej USA. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że Pentagon polega na ogromnych ilościach ropy, regularnie płacąc właśnie tym firmom, którym amerykańscy eksperci pomagali w spisywaniu umów z irackim ministerstwem, zauważa Nick Turse. W zeszłym roku uprzywilejowana piątka koncernów otrzymała ponad 4,1 mld USD z Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych, z czego Shell najwięcej: 2,1 mld dolarów. Dolary podatników pozwalają więc Pentagonowi na bajońskie zakupy od koncernów wydobywczych, które, dzięki zaistniałej sytuacji, otrzymują bezprzetargowe kontrakty na użytkowanie zasobów irackiej ropy.
Rzecznik Exxona powiedział New York Times, że strategia firmy w Iraku nie różni się od jej podejścia w innych krajach. Ale Exxon jest też świadom historii. W wywiadzie dla Newsweeka były prezes firmy Lee Raymond przyznał, że jako część konsorcjum, które Saddam Husajn wyrzucił z Iraku, Exxon w zasadzie miał do dyspozycji cały kraj.
Arabska część świata podejrzewała, że Ameryka wypowiedziała Irakowi wojnę dokładnie po to, żeby zabezpieczyć kontrakty na wydobycie ropy; administracja prezydenta Busha twierdzi, że wojna była konieczna ze względu na zagrożenie terroryzmem. Nie jest całkiem jasne, jaką rolę Stany Zjednoczone odegrały w przyznawaniu kontraktów wielkiej czwórce, konkluduje New York Times, ale wiadomo, że w Iraku nadal są amerykańscy doradcy.