Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Korzenie

Rodzina Baracka Obamy

Fot. IowaPolitics.com, Flickr, CC by SA Fot. IowaPolitics.com, Flickr, CC by SA
Obama to prawdziwy obywatel globalnej wioski, jego najbliższa rodzina zamieszkuje na czterech kontynentach. Matka była wyzwoloną Amerykanką, która kochała egzotyczny świat.

Nawet jeśli wiemy, że Amerykanie są w życiu mobilniejsi od Europejczyków, trzeba przyznać, że cała rodzina Obamy to duchy wyjątkowo niespokojne. Dziadkowie, po obu stronach, wyrwali się z ciasnoty swoich małych środowisk: Stanley Dunham, dziadek ze strony matki, porzucił małe miasteczko w Kansas, został sprzedawcą mebli i przenosił się kolejno do Kalifornii, Meksyku, Seattle, stanu Washington, wreszcie na prawdziwy kraniec Ameryki – na Hawaje. Drugi dziadek Hussein Onyango porzucił afrykańską wioskę, gdzie pasał ojcowskie kozy, zaczął ubierać się po europejsku, a potem nawet ruszył do Europy jako kucharz brytyjskich żołnierzy.

Miejscem spotkania rodziców, czyli następnego pokolenia, były Hawaje. Tam na uniwersytecie – na kursie rosyjskiego – 17-letnia studentka matematyki (potem antropologii) Ann Dunham, biała jak mleko, poznała stypendystę z Kenii, starszego od niej o 8 lat Baracka Obamę (jego syn nosi to samo imię i nazwisko). Na Hawajach, inaczej niż w większości stanów USA, nie było prawnego zakazu małżeństw międzyrasowych, ale rodzice z obu stron byli małżeństwu przeciwni, a czarny dziadek – o czym dowiedziano się dużo później – gromił syna, że chce się żenić z białą kobietą, mimo iż ma obowiązki wobec żony i dzieci pozostawionych w Kenii (tę żonę pan młody zataił).

Małżeństwo na Hawajach zawarto bez świadków, panna młoda była już w ciąży, ale związek nie trwał długo. Matka opuściła szkołę, by zająć się niemowlęciem, ojciec, bardzo zdolny, zdobył dyplom i dostał dwa stypendia do wyboru: gorszy uniwersytet w Nowym Jorku (ale z mieszkaniem i pracą dla matki) albo Harvard (jednak bez mieszkania).

Reklama