Francuska Partia Socjalistyczna (PS) jest w rozsypce praktycznie od czasu przegranych przez Lionela Jospina w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2002 r. Najbardziej zadziwia, że socjalistom nie pomógł nawet kryzys finansowy. Zeszłotygodniowy kongres w Reims zaostrzył jedynie kryzys przywództwa i doprowadził do otwartej wewnątrzpartyjnej konfrontacji. Po bezowocnych obradach, członkowie PS zostali wezwani do urn wyborczych. Mieli wybrać pierwszego sekretarza partii spośród trzech kandydatów.
Choć pierwszą turę wygrała Ségolène Royal, to głosy rozłożyły się jednak mniej więcej po równo na trzy części (druga była Martine Aubry, trzeci - plasujący się najbardziej na lewo europoseł Benoit Hamon). W drugiej, decydującej turze zmierzyły się dwie kandydatki - Royal i Aubry.
Royal pragnie odnowy w partii, zmian personalnych w centralnych instancjach, wprowadzenie młodego pokolenia na kierownicze partyjne stanowiska. Mimo to uważana jest za zwolenniczkę polityki centrowej. Aubry, bardziej na lewo, ma za sobą cały aparat partyjny. Mimo równie odnowicielskich haseł nie ma tej samej siły przebicia wśród młodych, co jej kontrkandydatka. Przyczyną jest poparcie ze strony wysłużonych partyjnych baronów - w tym dwóch byłych premierów i całych zastępów byłych ministrów.
Piątkowe głosowanie członków PS przyniosło zwycięstwo Martine Aubry, ale tylko 42 głosami na ponad 200 tysięcy uprawnionych do głosowania socjalistów. Tak minimalne zwycięstwo zostało natychmiast zakwestionowane przez zwolenników Royal. Spór przekształcił się w prawdziwą psychodramę i ostrą walkę polityczną dwóch obozów. Doszło do oskarżeń o fałszowanie wyborów i publicznych inwektyw na poziomie magla. Obie strony złożyły pozwy do sądów. Okazało się, że w ferworze bratobójczej walki na słowa zapomniano dołączyć wyniki z Nowej Kaledonii, jakby głosy socjalistów z zamorskich terytoriów francuskich nie miały znaczenia - gafa w obozie lewicy niewybaczalna.