Jeszcze w Petersburgu, podczas szczytu G8, prezydent George Bush – jak rozumiemy spontanicznie i z przyjaźni – próbował rozmasować mięśnie szyjne kanclerz Angeli Merkel. Ta jednak otrząsnęła się z niemiłym wyrazem twarzy. Lepiej trafił prezydent Władimir Putin, który – też spontanicznie – pocałował w brzuszek małego chłopca na ulicy; mały Nikita z wrażenia nie mył się trzy dni. Silvio Berlusconi i Nicolas Sarkozy ostentacyjnie kleją się do obcych dostojników z serdecznością, której mogłaby pozazdrościć niejedna rodzina. Czas zbadać: czy to rezultaty ocieplenia klimatu, czy coś się dzieje nowego z przywódcami?
Pójdziemy najpierw tropem rosyjskim, bo precedens historyczny jest: za szczyt politycznego zbratania trzeba uznać tak zwanego niedźwiedzia z karpiem między przywódcami krajów dawnego bloku radzieckiego. Lud przyjmował to za lizusostwo dosłowne i demonstrowanie uległości, może tak i było, jednakże – o czym mało kto wie – chodziło raczej o kurtuazyjne przyjęcie obcego zwyczaju: to wcale nie sowiecki, lecz głęboko rosyjski był zwyczaj całowania mężczyzn w usta. W rosyjskim słowniku Dala z wyczuwalną kpiną autor pisze o niezliczonych świętach, obyczajach i tradycjach powiązanych tak lub inaczej z namiętnym całowaniem. Były nawet pocełujewy kabaki (knajpki do całusów) i urząd ziemski: Całuśny (tak jak Podkomorzy czy Woźny). „W istocie: całować w usta, bez żadnego wytchnienia!” – ironizował Dal.
Nie całować Putina
Nawet Zachód przez lata po trosze przywykł do nieuniknionych obłapiań i pocałunków z rosyjskim przywództwem jako manifestacji dobrosąsiedzkich stosunków politycznych.