1 stycznia Czechy obejmują przewodnictwo Unii Europejskiej; formalnie wszystkie funkcje unijne sprawować będzie czeski premier, ale Mirek Topolanek ma pod bokiem dużo bardziej znanego i spragnionego uwagi rywala. Dla prezydenta Vaclava Klausa nadchodząca seria szczytów, spotkań, obiadów i konferencji prasowych to niepowtarzalna okazja, by wypolerować swój wizerunek czołowego eurosceptyka Unii.
Świat dowie się, jak szkodliwa jest unijna biurokracja, jak bardzo Europa zagraża demokracji i suwerenności państw i jak groźna klątwa spadła na kraje Zachodu. Klaus jednak będzie to wszystko mówił mniej z przekonania, a bardziej dlatego, że prowokacja to jego sprawdzony sposób na przyciąganie uwagi. A nic nie cieszy narcyza tak bardzo, jak zainteresowanie mediów, nawet za cenę śmieszności.
Tę niezwykłą potrzebę błyszczenia i odróżniania się od innych opisano już w Czechach na wszelkie możliwe sposoby. Dziennikarze dawno dotarli do zdjęć Klausa z dzieciństwa, gdzie w szkolnym chórze mały Vaszek zawsze był w pierwszym rzędzie, koniecznie na samiusieńkim środku. Ponoć stawiała go tam mama - nieważnie, czy to prawda, ale ten fakt uznawany jest za kluczowy przez badaczy osobowości polityka. Wszystko, co mówił, robił, jego poglądy i ich ewolucja, kolejne polityczne wolty od prawa do lewa, od Moskwy po Waszyngton - wszystko to ma mieć swoje źródło w dziecinnym pragnieniu, aby być najważniejszym, oryginalnym, innym od otoczenia. Oraz w braku dystansu do samego siebie.
Ale ta cecha Klausa poza Czechami jest niemal nieznana. Prezydent jest obecny w polityce od 1989 r. Pisano o nim różnie, ale długo raczej pozytywnie albo neutralnie. Najpierw w czasie aksamitnej rewolucji był skromnym pracownikiem naukowym Banku Centralnego, pojawiał się na obradach Forum Obywatelskiego, a wśród brodatych i rozdyskutowanych opozycjonistów wyróżniał się powściągliwością i zmysłem praktycznym. Potem, już jako lider partii, minister finansów, wreszcie premier, zachwycał kolekcją wielobarwnych krawatów - ponoć jedną z największych w Europie Środkowej.
Widać, że ubiera się z niezwykłą starannością: garnitury ma zawsze świetnie skrojone, koszule w najmodniejszym kolorze, eleganckie oprawki okularów. Kiedy w kraju pod koniec lat 90. wybuchł kryzys, o który opinia publiczna obwiniała w dużej mierze właśnie Klausa, przygnębiony przestał nagle dbać o siebie..., a przynajmniej takie miało być wrażenie. Ale swetry, w których zaczął się nagle pokazywać, też były wyjątkowo efektowne.
Wraz z żoną Livią chcieli wyglądać na uosobienie czeskiej przeciętności, której szczytem marzeń jest wyremontowanie domku na wiejskiej działce. Równocześnie Klaus kokietował młodych i ambitnych Czechów zdrowym i nowoczesnym stylem: nie pali, namiętnie gra w tenisa, jeździ na nartach, w tym na biegówkach, które - zgodnie z lokalnym przekonaniem - ma w domu każdy mieszkaniec Czech, podobnie jak łyżwy hokejówki. Obraz dynamicznego przywódcy miał go odróżniać od jowialnych komunistów i postkomunistów z ich licznymi podbródkami i zamiłowaniem do pieczonej golonki.
Przez lata jednak na tym pieczołowicie budowanym wizerunku pojawiały się kolejne pęknięcia. Kiedy pod koniec lat 90. okradziono rządową willę, w której mieszkał Klaus, do prasy wyciekła informacja, że zginęła m.in. biżuteria za 4 mln koron, czyli prawie 1,5 mln dol. W warunkach czeskiego egalitaryzmu ta wiadomość zaszokowała. Dziwne wieści krążyły też o jego zamiłowaniu do sportu: Klaus nie znosi przegrywać i śmiertelnie poważnie traktuje nawet towarzyskie, organizowane na pokaz, mecze tenisa z lokalnymi celebrytami. Z przegranej nie umie żartować, lecz zmieszany tłumaczy, dlaczego mu nie poszło.
Jego małostkowość, znana wcześniej z korytarzowych plotek, wyszła na jaw na zjeździe partii, podczas którego wybrano na szefa partii obecnego premiera Mirka Topolanka. Jeden z fotoreporterów za pomocą zoomu sfotografował ekran komórki, na której Klaus właśnie kończył pisać do kogoś esemesa: „pusty i zakłamany Topol...". Brukowce drukowały też inny tekst z tego ekranu: „Już ze mną nie chcesz rozmawiać z tego powodu?". Było to kilka dni po tym, jak Klausa, już jako prezydenta kraju, sfotografowano pod blokiem dwudziestokilkuletniej blondwłosej stewardesy. „Jak zakochany sztubak!" - nabijali się internauci. Livia Klausowa o tych romansach dowiaduje się z prasy i konsekwentnie ich nie komentuje.
Klausów za granicą funkcjonuje dwóch. Jeden, ten z lat 90., to może nieco nudny, ale na pewno budzący szacunek energiczny ekonomista o wolnorynkowych poglądach. Drugi - to Klaus na Hradzie, prezydent, następca nieśmiało uśmiechniętego Vaclava Havla. Ten Klaus jest już dla zagranicy niezrozumiały: trudno pojąć, skąd osoba dotąd tak praktyczna, nagle zaczyna epatować taką dawką ideologii, w dodatku - sprzecznej ze wszystkim, w co wierzy światowa opinia publiczna.
Bardzo chętnie do zamanifestowania swojej odmienności wykorzystuje politykę międzynarodową. W czasie kryzysu w Kosowie w 1999 r. złamał izolację byłej Jugosławii i demonstracyjnie odwiedził jej ambasadę w Pradze. Wyśmiewał sankcje, jakie na Austrię nałożyła Unia Europejska, kiedy doszli tam do władzy populiści Jörga Haidera. Kiedy wybrano trójkę polityków, którzy mieli w Austrii zbadać sytuację na miejscu, Klaus dziwił się, co też ci eksperci są w stanie ustalić, skoro jeden z nich „kiepsko chodzi" - to gruboskórna aluzja do niepełnosprawności Fina Martti Ahtisaariego, szanowanego dyplomaty i negocjatora, który w tym roku dostał pokojową Nagrodę Nobla. Niedawno, wbrew stanowisku krajów sąsiednich oraz własnego rządu, stanął jednoznacznie po stronie Moskwy w jej sporze z Gruzją.
Klaus nie ogranicza się przy tym do pojedynczych wyskoków - chętnie pisze teksty do gazet, udziela długich wywiadów, wydaje jedną za drugą książki zawierające jego przemyślenia. Do dziś wydał ponad 30 tytułów, co wśród czeskich dziennikarzy zapewniło mu opinię skryby-maniaka. Najnowsze dzieło to gwałtowna krytyka... no właśnie czego: ochrony środowiska? Tezy o globalnym ociepleniu? Ekologii w ogóle? Zielonych?
Klaus wrzuca tam wszystko do jednego worka, aby zdemaskować śmiertelnego wroga, którego sam wytropił i nazwał charakterystycznym dla siebie słowem environmentalizm. „Komunizm zastąpiono niebezpieczeństwem environmentalizmu. Ta ideologia pod hasłami ochrony ziemi i przyrody - podobnie jak starzy marksiści - chce zastąpić spontaniczny rozwój ludzkości jakimś centralnym (dziś globalnym) planowaniem całego świata". Jest jeszcze krytyka pojęcia „naukowy konsens" oraz utyskiwanie, że cała debata toczy się pod „biczem politycznej poprawności".
Ten napuszony styl wcale go nie kompromituje. Przeciwnie, Czesi oprócz skłonności do akademickiego języka mają też słabość do tytułów naukowych - w środowisku swoich wyznawców Klaus jest nazywany profesorem. Czeski mieszczuch nie ma bowiem nic wspólnego z wyluzowanym wesołkiem: w tej kulturze ceni się powagę, sążniste referaty wygłaszane z marsową miną, a już tytuły naukowe Czesi mają najdłuższe na świecie. Szpakowaty Klaus w grubych okularach, zawsze skupiony, z namaszczeniem cedzący mądre słowa doskonale trafia w wyobrażenia zwykłych obywateli o tym, jak powinien się prezentować mąż stanu. Vaclav Havel, uwielbiany za granicą za specyficzny luz, u siebie bywał oskarżany o nadmierną trzpiotowatość.
Trzeba też przyznać, że Klaus swoje atuty dyskontuje wyjątkowo umiejętnie. Objeżdżając wioski i miasteczka, odwiedzając remizy strażackie i oklaskując lokalne zespoły muzyczne zręcznie odwołuje się do mitu ojca-założyciela przedwojennej Czechosłowacji, papy Masaryka. Tomas Masaryk w końcu też był profesorem i też był siwowłosy. Stąd rekordowe poparcie i sympatia, jaką darzą Klausa zwykli Czesi. Chociaż i tak nie musi o nie zabiegać, bo prezydenta w Czechach wybiera parlament. Reelekcję w styczniu 2008 r. wygrał jednym głosem.
W grudniu oficjalnie wystąpił z założonej przez siebie Obywatelskiej Partii Demokratycznej. Uwolniony od bieżącej polityki Klaus wyraźnie się radykalizuje, jakby chciał wykorzystać drugą i ostatnią kadencję prezydencką do tego, by utrwalić swoją obecność na europejskiej scenie politycznej. Jej przedłużeniem ma być paneuropejska partia antyunijna, którą zakłada wspólnie z Declanem Ganleyem, Irlandczykiem, który doprowadził do utrącenia traktatu lizbońskiego. W 2009 r. Klaus wygłosi jeszcze niejeden referat, który utwierdzi Czechów w przekonaniu, że na Hradzie urzęduje broniący niepopularnych prawd filozof. Dla świata Klaus pozostanie jednak dziwakiem.