Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Gejzery chaosu

Islandia pogrążona w kryzysie

Ciemne chmury zbierają się nad Islandią Ciemne chmury zbierają się nad Islandią
Najpierw krach finansowy, potem społeczna rebelia. Islandia pierwsza pogrążyła się w kryzysie. Przestroga dla reszty świata?

Około godziny 16 zaczyna się tu wieczór, a po nim następuje długa noc. Długa islandzka noc w Rejkiawiku, na 64 stopniu szerokości geograficznej, niedaleko od kręgu polarnego. Gdyby ciemności były towarem eksportowym, Islandczycy pozbyliby się swoich zmartwień. Kristin Gunnarsdóttir parkuje mały samochód przed domkiem w dzielnicy Garbabae, dociera do drzwi wejściowych i otrzepuje śnieg z cholewek. Teraz chętnie napije się kawy, napali w kominku i ogrzeje stopy. Wróciła właśnie ze swego nowego ulubionego, choć męczącego zajęcia. - Demonstracja - mówi. - Musimy ratować Islandię.

 

Ostatnie trzy miesiące bez przerwy spędzała w centrum miasta, uzbrojona w garnek i łyżkę, wraz z innymi demonstrantami zajmowała pozycje przed budynkiem parlamentu - Althingu. Czasem było ich kilkuset, najczęściej jednak kilka tysięcy. Niedawno, jak opowiada, wzburzenie ludu było tak wielkie, że o mały włos demonstranci nie przystąpili do szturmu Althingu, żeby wywlec rząd i powiesić go na ogromnej jodle. Drzewa już dziś nie ma.

- Kilku ludzi podpalało tę jodłę, może spłonęła. Islandia, wyspa ludzi szczęśliwych na Morzu Północnym, płonie wskutek kryzysu finansowego.

Gunnarsdóttir ma czterdzieści kilka lat, rude włosy i wesołe usposobienie. Kiedyś była dziennikarką telewizyjną, obecnie jest pisarką. Od momentu nastania finansowego kryzysu należy do liderów rewolty, jakiej Islandia jeszcze nie widziała, dążącej do zniszczenia wszystkiego, co było przed nią.

Kristin przynosi dzbanek-termos, włącza telewizor i już zamierza zagnieździć się w udekorowanym futrami kącie przy kominku, gdy zatrzymuje się jak wryta. I wskazuje na ekran. - To nie do wiary! - krzyczy. Pokazywany jest właśnie wywiad z minister spraw zagranicznych.

Reklama