Jest godzina pierwsza w nocy, ale w świątyni Baba Shah Jamala, w Lahore we wschodnim Pakistanie, w najlepsze trwa sesja bębniarska. Tłum młodych mężczyzn klaszcze, pali marihuanę i wpada w muzyczny trans. „Nawet jeśli nie rozumiesz słów, kawali sięga w głąb twojej duszy i umysłu", mówi Ali Raza, suficki śpiewak w czwartym pokoleniu.
Muzyka kawali jest tylko częścią ezoterycznych praktyk sufizmu. Do Absolutu można dotrzeć także poprzez recytowanie poezji, taniec derwiszy, medytacje. A przede wszystkim wypierając się własnego ego.
Większość ludzi z Zachodu nie tak wyobraża sobie islam. Dzięki Osamie ibn Ladenowi rozgłos zyskała jego najbardziej fundamentalna odmiana, wahhabizm. Pochodzący z pustynnych terenów Arabii Saudyjskiej, w latach 80. zawojował północno-zachodnie rubieże Pakistanu, wspierany tam jako sposób na Związek Radziecki w wojnie w Afganistanie. „Wahhabizm jest obcy centralnym prowincjom Pakistanu", mówi Sardar Aseff Ali, minister w lokalnym pendżabskim rządzie i sufi.
W sercu Pakistanu praktyki muzułmańskie nie mają nic wspólnego z wysadzaniem się w powietrze w imię Allaha. Przeciwnie, zawierają dużą dozę hedonizmu. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych zwyczajów stały się masowe pielgrzymki do grobów sufickich mędrców. Kilkaset lat temu ci dziś wielbieni sufi jak średniowieczni hipisi wędrowali po całym Bliskim Wschodzie i Azji Południowej, głosząc tolerancję, harmonię i pokój. Szczególnie w Azji Południowej ich grobowce przyciągają tłumy pielgrzymów przybywających po ich błogosławieństwo i wstawiennictwo u Boga. Obchody rocznicy ich śmierci przerodziły się w ludowe festiwale przypominające pogańskie rytuały.
Tam, gdzie ostatnio porwano i zamordowano polskiego inżyniera trwa walka o „duszę islamu'. Zachód chce wspierać jego umiarkowany nurt, sufizm. Muzułmanie odpowiadają: no to my będziemy wspierać umiarkowanych Amerykanów.
Reklama