Jednym z prezentów dla Benedykta XVI był żółw. Dostał go w Kamerunie od Pigmejów. To ponoć symbol mądrości. Papież Ratzinger mędrcem jest niewątpliwie, ale nie ma szczęścia do wystąpień publicznych. Jeszcze nie przebrzmiał skandal z biskupem negacjonistą, a papież niedomyślną wypowiedzią o prezerwatywach sprowokował następny.
Sprawa zaciążyła na pierwszej wyprawie Ratzingera do Afryki. Znów musiał interweniować rzecznik Watykanu i łagodzić słowa papieża, choć papież być może powiedział dokładnie to, co myśli - że prezerwatywy pogarszają jeszcze jeden z największych problemów współczesnej czarnej Afryki - pandemię AIDS. Zabrzmiało to jednak tak obskurancko, że trzeba było sens wypowiedzi re-interpretować, a to dodatkowo rozsierdziło znaczną część laickich mediów.
Tymczasem papież powiedział w Afryce także rzeczy godne pochwały, zwłaszcza na temat godności kobiet i potrzeby skoordynowanej ciągłej pomocy dla Czarnego Lądu. A także o potrzebie pojednania - szczególnie ważyło to w trapionej przez długie lata wojną domową Angoli - i współpracy ponad lokalnymi podziałami.
Szkoda, że kwestia prezerwatyw przesłoniła tę część przesłania Benedykta. Szkoda też, że nie zdystansował się on wyraźniej od prób politycznego manipulowania jego wizytą, zwłaszcza w Angoli, przez przywódców, którzy go gościli. Benedykt XVI zaprezentował się w Afryce jako nieprzejednany konserwatysta obyczajowy i lewicujący obrońca Afrykańczyków przed domniemaną chciwością zachodnich globalnych kapitalistów, żerujących na nędzy ,,trzeciego świata''. Taki osobliwy melanż idei jest dziś znakiem firmowym katolicyzmu.
Pierwsza pielgrzymka papieża na Czarny Ląd była sukcesem, ale głównie w oczach wiernych i polityków, którzy go zaprosili
Reklama