Świat

G20 - szczyt wysokiego ryzyka

Najbogatsi spotykają się w Londynie

Międzynarodowy krajobraz przed londyńskim szczytem G20 nie nastraja optymistycznie Międzynarodowy krajobraz przed londyńskim szczytem G20 nie nastraja optymistycznie
Czy najbogatsze państwa świata zademonstrują na konferencji w Londynie solidarność w walce z kryzysem? Czy też skończy się na słowach, tak jak ponad 70 lat temu, także w Londynie, także w obliczu kryzysu?

Uczestnicy londyńskiego szczytu G20 (2 kwietnia br.) będą mieli pełne ręce roboty i na pewno nie zadowolą wszystkich. W końcu mamy najgorszą recesję od ponad 60 lat i rządy czeka niełatwe zadanie walki z nią przy użyciu bodźców fiskalnych i monetarnych. Muszą też podjąć skoordynowaną próbę naprawienia światowego systemu finansowego i reformy uregulowań rynkowych. Niestety na samym końcu listy spraw do załatwienia znalazła się pomoc dla krajów biednych, które w wyniku wyschnięcia kredytów, kurczenia się eksportu i spadku cen surowców płacą najwyższą cenę za kryzys wyhodowany przez swoich bogatych sąsiadów. Przed szczytem stoi też konieczność podjęcia decyzji w sprawie Międzynarodowego Funduszu Walutowego: jaką ilością pieniędzy ma dysponować i jaka będzie jego rola w najbliższych latach. Administracja Baracka Obamy przeznaczyła dla MFW 100 mld dolarów w nadziei, że gdy inni się dorzucą, pozwoli to zebrać łącznie pół biliona dolarów. Unia Europejska proponuje 75 mld euro.

Ratować - ale jak?

Nowy porządek ekonomiczny świata nie powstanie w ciągu jednego dnia, ale czwartkowy szczyt może przyczynić się do wyznaczenia nowego kierunku i ram przyszłych reform. Spadek produkcji przemysłowej w wielu krajach w ciągu ostatnich miesięcy popchnął rządy do daleko idących interwencji: nacjonalizacji banków, cięcia stóp procentowych, zwiększania podaży pieniądza poprzez cięcia podatkowe, wykupu złych długów. Wszystkie te działania prowadzą do zwiększenia deficytów budżetowych - w przypadku Stanów Zjednoczonych do 12 proc. PKB, a w przypadku Wielkiej Brytanii do ponad dziewięciu procent PKB. Inne kraje są w podobnym położeniu.

Tego typu działania antykryzysowe, choć niezbędne, prowadzą do obaw, że coraz częściej państwowe decyzje zastępują wolny rynek. Niełatwo będzie tę tendencję odwrócić, a w końcu będzie musiało dojść do wzrostu opodatkowania, gdy dług publiczny wystrzeli pod niebo. Ekonomiści obawiają się też, że rządy nie będą umiały uchwycić optymalnego momentu na zmianę wektora polityki monetarnej, aby uchronić się przed inflacją. Są i tacy, którzy przewidują, że rządy będą cynicznie wykorzystywać wysoką inflację, łatwiej redukując ciężar zadłużenia.

Pierwszym zadaniem londyńskiego szczytu jest jednak uzdrowienie światowej gospodarki, a ciężar tego zadania dla poszczególnych krajów powinien nie tyle zależeć od ich „winy", co od ich zdolności ponoszenia kosztów. Państwa o dodatnim bilansie na rachunku bieżącym - takie jak Niemcy, Chiny czy Japonia - powinny zdecydować się na proporcjonalnie większe bodźce fiskalne, niż kraje borykające się z deficytem. W przeciwnym razie dojdzie do pogłębienia nierównowagi w obrotach handlowych sprzed kryzysu.

Uczestnicy G20 muszą po pierwsze zdecydować o harmonogramie działań antykryzysowych i o reformie międzynarodowych instytucji finansowych. MFW jest w zbyt oczywisty sposób zarządzany przez USA i starą Europę. Aby zyskał wiarygodność, musi rozszerzyć dostęp i prawa głosu dla wielkich rynków wschodzących, a także pozostałych krajów. Gestem symbolicznym mogłoby być przeniesienie siedziby MFW np. do Bratysławy.

Fundusz powinien też zapewnić wsparcie biedniejszym krajom. Dzięki zwiększeniu ilości napływających składek będzie mógł udzielać więcej pożyczek i tym samym przyczynić się do ożywienia koniunktury w krajach rozwijających się. Gdybyśmy chcieli utrzymać proporcję wielkości funduszu do wolumenu światowych obrotów handlowych na takim samym poziomie co w 1944 roku, gdy MFW utworzono, trzeba by było czterokrotnie zwiększyć jego zasoby. Gdyby zaś trzymać się oryginalnej koncepcji Keynesa, oznaczałoby to 18-krotne powiększenie.

MFW powstał w okresie, gdy międzynarodowa koordynacja polityki gospodarczej była niezbędna, a od tego czasu wiele się zmieniło. Począwszy od lat 80., pogłębiała się liberalizacja rynków. Prywatne banki w państwach uprzemysłowionych przejęły rolę kredytodawców dla krajów biedniejszych, początkowo przewidzianą dla MFW. Dziś, gdy mamy kryzys finansowy sektora prywatnego, potrzeba międzynarodowej współpracy przy wyznaczaniu polityki gospodarczej powróciła i trzeba przywrócić blask niezbędnym do tego instytucjom.

Nie będzie to łatwe politycznie zadanie. MFW powstał w wyniku hegemonii USA. Jego reformę zaś można przeprowadzić tylko dzięki współpracy wielu krajów. Niektóre z nich, dawniej będące w pierwszym szeregu, np. Wielka Brytania, będą musiały zrezygnować z części swych wpływów na rzecz innych. Politycy staną przed pokusą rozdmuchiwania tematów zastępczych, takich jak ataki na raje podatkowe i fundusze hedgingowe.

W przeszłości już się zdarzało, że kryzysowe spotkania przywódców nie przynosiły spodziewanych rezultatów. W czerwcu 1933 roku delegaci z 66 krajów zebrali się w Londynie, aby ustalić plany podniesienia światowej gospodarki z wielkiego kryzysu. Londyńska Konferencja Monetarna i Ekonomiczna zorganizowana przez Ligę Narodów i mająca uzdrowić koniunkturę, ustabilizować ceny surowców i przywrócić złoty standard nie zdołała spełnić tych oczekiwań, głównie za sprawą opozycji prezydenta USA. Franklin Delano Roosevelt nie chciał żadnych porozumień ograniczających jego swobodę działania w ramach własnego programu uzdrowienia gospodarki, słynnego Nowego Ładu.

Memento Hitlera

Napięta atmosfera będąca skutkiem tej porażki miała bardzo poważne konsekwencje. Francja i Wielka Brytania uznały USA za partnera, na którym nie można polegać, a Niemcy, gdzie nowy kanclerz Adolf Hitler właśnie objął władzę, śmielej zwróciły się ku zbrojeniom. Na całym świecie zaczęły ros­nąć bariery handlowe, a kraje rywalizowały w dewaluacji własnych walut, by sprostać konkurencji na rynkach eksportowych. Rosnące bezrobocie przyczyniało się do destabilizacji politycznej. USA odgrywały na konferencji w 1933 roku kluczową rolę, podobnie jak dziś. Już wówczas były największą światową gospodarką, którą kryzys dotknął najbardziej. Na samym dnie depresji Amerykanie zdecydowali się na zmianę administracji, pozbywając się republikańskiego prezydenta Herberta Hoovera. Ich nowy przywódca zdawał się popierać ideę międzynarodowej współpracy antykryzysowej. Ziarno niezgody stanowił jednak złoty standard, który popierali Europejczycy. Nie dopuszczał on do inflacji, zmuszając rządy do korygowania płac i cen, gdy słabł wzrost gospodarczy. Roosevelt jednak chciał inflacji, bo ułatwiłaby ona wzrost gospodarczy i walkę z rosnącym długiem publicznym.

Wielu historyków wysnuwa z tego wniosek, że międzynarodowe porozumienia dochodzą do skutku tylko wówczas, gdy jeden kraj dominuje i ma dość siły politycznej i gospodarczej, by przeprowadzić swoje zamierzenia. Tak właśnie było w 1944 roku w Bretton Woods, gdzie USA były już na tyle silne, by narzucić pozostałym proponowane rozwiązania. Wówczas powstał Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zwołana przez prezydenta USA konferencja miała rozwiązać problemy monetarne, przyczynić się do stabilizacji głównych walut światowych i stworzyć nowy system kredytowy dla sfinansowania odbudowy powojennej Europy. Wynikiem tego spotkania było zapoczątkowanie nowego systemu finansowego i monetarnego. Jego podstawą było ustalenie stałego kursu walut, co przyczyniło się do ożywienia handlu międzynarodowego. Wartość dolara amerykańskiego przypisano pewnej wadze złota i system działał z powodzeniem do końca lat 60.

Niestety międzynarodowy krajobraz przed londyńskim szczytem G20 nie nastraja optymistycznie. Europa jest bardzo podzielona, a Stany Zjednoczone borykają się z bardzo głębokim kryzysem, podobnie jak w 1933 roku. Nie wiadomo, czy zechcą wziąć na siebie odpowiedzialność za rozwiązywanie problemów świata obok swoich własnych.


Na podst. The Guardian, Foreign Policy, BBC News, Wirtschafts Woche

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną