Przed świętami wielkanocnymi 20 tys. wolontariuszy, i to najróżniejszych - od menedżerów do pomywaczy - bierze urlop, by dobrowolnie i bez wynagrodzenia pomóc w urządzeniu pokazów bydła i rodeo w Houston. To największe widowisko na świecie - twierdzi Paul Somer-ville, prezes Zarządu Live Stock Show & Rodeo. W Teksasie wszystko jest największe.
Akurat w wypadku rodeo żadnej przesady nie ma. Wyobraźcie sobie widowisko, które corocznie ogląda ponad milion widzów (przez 20 wieczorów, a razem z wystawą bydła - prawie 2 mln). Houston chwali się, że wybudowało pierwszy w świecie stadion specjalnie dla rodeo - Reliant Stadium (chociaż grają tam też w amerykański futbol) na 70 tys. widzów, oczywiście z klimatyzacją. Dach jest przezroczysty i rozsuwany, ale przy rodeo zasunięty, gdyż u sufitu - na wysokości 20 pięter - zawiesza się nad areną automatyczne kamery, gigantyczne ekrany i głośniki, później wyjaśnię dlaczego. Trawa nie stwarza problemu, gdyż rośnie na paletach, które na czas rodeo się wywozi i zastępuje solidną gliną z trocinami na wierzchu. Jest co robić: arena ma prawie dwa amerykańskie akry.
Do Houston ściągają starsi kowboje z całego Teksasu. Nie całkiem prawdziwi, może już nie schwytaliby konia na lasso, ale dalej lubią przejażdżki w siodle; ruszają starymi, jeszcze hiszpańsko-meksykańskimi szlakami, którymi - tak jak pamiętamy z westernów - pędzono bydło: z Hidalgo (621 km), San Antonio i Beaumont. - Czy wiesz, dlaczego miasteczka teksaskie dzieli 15 mil? - pyta Bill, mój cicerone. Bo tyle wozem, owym słynnym wagon, przemierzano dawniej w ciągu dnia, niedużo, ale pewnie. Teraz wozy i powozy przywożą burmistrzów, damy, nafciarzy na samą arenę Reliant Stadium, do pierwszych rzędów, gdzie bilety są najdroższe: 300 dol. za wieczór.
Zaczyna się!