Jesień 2009 r., w siedzibie ONZ w Nowym Jorku, przed konferencją na koktajlu: ambasador Indii indaguje o najbliższe głosowanie. – Nie mam jeszcze instrukcji z MSZ – odpowiada ambasador Fotyga – ale jestem głęboko poraniona polityką. – Naszą? – dziwi się Hindus. – Nie, naszą, to znaczy ich – uspokaja pani ambasador. – How interesting! – komentuje rozmówca (co w dyplomacji oznacza: napij się wody). Mamy nadzieję, że takiej scenki nie będzie, bo pani Fotyga do ONZ nie pojedzie. W nowoczesnych krajach służba dyplomatyczna stanowi część apolitycznej służby cywilnej: ministrowie się zmieniają, a urzędnicy zostają, gotowi mądrze służyć każdemu demokratycznemu rządowi, wspierając jego każdorazową politykę. Trzeba się podporządkować albo dymisjonować – mawiał generał de Gaulle.
Pani Anna Fotyga jest nieodrodną córką prezydenta Kaczyńskiego. Tak samo trudno byłoby jej być ambasadorem przy ONZ jak Kaczyńskiemu trudno być prezydentem wszystkich Polaków. Wieża Babel nad East River w Nowym Jorku, jak i Pałac Narodów w Genewie to korona dyplomacji tzw. wielostronnej, gdzie nie występuje podział „my – oni”, jak w klasycznych placówkach bilateralnych. Tam dyplomata tyle jest wart, ilu sojuszników zdoła pozyskać. Misja polega na codziennym chodzeniu i szukaniu poparcia innych.
Co więcej, kadencja pani Fotygi przypadałaby na okres polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Przez sześć miesięcy 2011 r. ambasador Fotyga organizowałaby i przewodniczyła dziesiątkom, jeśli nie setkom spotkań ambasadorów 27 krajów unijnych, by wypracować wspólne stanowisko UE przed deklaracjami, rezolucjami i oświadczeniami ONZ – od misji wojskowych, po AIDS, uchodźców i rozbrojenie. Pani Fotygi narażać na taki hazard niepodobna. Jeśli już jest głęboko poraniona polityką własnego rządu, to chyba lepiej oszczędzić jej cierpień na nowej placówce.