Zupełnie jak w filmach o mafii. Najpierw bezbronne ofiary wiezie się przez pół kraju, potem zatapia w betonie, a na koniec opuszcza na dno morza. Tyle że tym razem chodzi o tysiące metalowych rur, a ich właścicielom przyświecają zgoła inne cele niż dyskretne pozbycie się ofiar. Jeśli wszystko potoczy się po ich myśli, to w 2011 roku przez Morze Bałtyckie długim na 1,2 tys. km gazociągiem popłynie do Niemiec rosyjski gaz.
Prace wstępne ruszyły pełną parą. Codziennie trzy pociągi towarowe transportują liczące 12 metrów długości rury. Stacja początkowa to Mühlheim nad rzeką Ruhrą, a końcowa - Sassnitz na Rugii. Tam, w przebudowanym porcie promów kolejowych w Mukran, rury układa się w sztaple, które wyglądają, jakby były dziełem niewyżytego artysty-instalatora. Docelowo Mukran ma stać się punktem składowania 60 tys. elementów gazociągu. Jedna trzecia rur już tam trafiła, mimo że oficjalnego zezwolenia na budowę Gazociągu Północnego jeszcze nie wydano.
Beton z żelazem
- Realizacja projektu wymaga bardzo dobrego przygotowania logistycznego - mówi Jens Müller, rzecznik konsorcjum zarządzającego Nord Stream. Tak ogromnej ilości stali potrzebnej do produkcji rur nie ma na składzie żaden zakład metalurgiczny świata. Należy również zatroszczyć się o dostateczną liczbę wyspecjalizowanych statków układających rury. - Jeśli ktoś chce poważnie podejść do planu budowy, musi zarezerwować potrzebne materiały i urządzenia z dużym wyprzedzeniem - uważa Müller. A może się zdarzyć, że wszystko trzeba będzie spakować i odesłać do domu. Z tym też trzeba się liczyć.
Zanim stalowe rury opuszczą zakład produkcyjny i udadzą się w podróż na Rugię, poddaje się je kontroli w celu wykluczenia uszkodzeń.