W białym morzu bawełnianych krzewów przesuwają się ciemne głowy dzieci. Od rana do wieczora, zamiast uczyć się w szkole, mozolnie ściągają z krzaków białe kłębki. I tak dzień w dzień, przez dwa, trzy miesiące bez przerwy. W zależności od wieku, każdy musi zebrać 20 do 60 kg bawełny. Nauczyciele pilnują, żeby uczniowie się nie obijali. Dzieciak musi wyrobić dzienną normę, inaczej go przed całą klasą upokorzą. Nakrzyczą, ośmieszą, albo nawet zbiją. Publicznie. Nie byłoby to możliwe bez cichej zgody państwa, które pozwala na mobilizację dzieci do zbioru bawełny.
Raport, opublikowany niedawno przez londyńską Szkołę Studiów Afrykańskich i Wschodnich SOAS nie pozostawia wątpliwości - dzieci w Uzbekistanie są zmuszane do ciężkiej pracy i przez długi czas pozbawione możliwości nauki. Podczas gdy rząd w Taszkiencie odrzuca oskarżenia o wyzysk dzieci, powołując się na konstytucję i podpisane przez siebie międzynarodowe konwencje, z medialnych doniesień wyłania się zupełnie inna rzeczywistość. W porze zbiorów bawełny uczniowie są masowo wywożeni na plantacje. Za wyjątkiem stołecznych szkół, w których uczą się dzieci dyplomatów i najwyższych funkcjonariuszy władzy w Uzbekistanie, wszystkie inne przymusowo wysyłają uczniów na zbiory.
Polecenia przychodzą z góry. „Pobór" odbywa się na ustne wezwanie miejscowych władz. Nikt nie pyta rodziców o zgodę, nie ustala zapłaty. Jeśli z jakichś przyczyn dziecko zostanie w domu, zamiast stawić się w pracy, nauczyciel osobiście przychodzi i ruga rodziców. Na pola wysyła się zwykle dziesięciolatki i starszych uczniów, ale bywało, że do pracy ściągano nawet siedmioletnie dzieci.
Podczas zbioru każdy na swoją normę do wyrobienia.