Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

O co chodzi Juszczence?

Trudno zrozumieć Ukrainę: niby zależy jej na zbliżeniu z UE, ale robi wiele, by pokazać się z jak najgorszej strony.

Grę Ukraińców trudno zrozumieć. Wprawdzie wciąż wysyłają sygnały, że zależy im na zbliżeniu z Unią, kontaktach ściślejszych, niż tylko dobrosąsiedzkie. W rzeczywistości robią wiele, żeby pokazać się z jak najgorszej strony i ugruntować przekonanie, coraz powszechniejsze, że wewnętrzne kłótnie i wzajemne złośliwości biorą górę nad politycznym interesem kraju i zwykłym rozsądkiem.

Wspólna wizyta ministrów spraw zagranicznych Polski Radosława Sikorskiego i Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera w Kijowie rozpoczęła się od obsuwy: prezydent Wiktor Juszczenko, który miał rozmawiać z ministrami jako pierwszy, opóźnił spotkanie o ponad pół godziny. Spowodowało to prawdziwy zamęt i postawiło pod znakiem zapytania dalsze rozmowy z premier Julią Tymoszenko, szefem parlamentu Wołodymirem Łytwinem i kandydatem na prezydenta Arsenijem Jaceniukiem.

Czy Juszczence o to właśnie chodziło, żeby położyć program wizyty? Czy chciał zrobić na złość premier Tymoszenko? Spekuluje się, że właśnie tak. Niemcy mieli program rozpracowany co do minuty i otwierali ze zdziwienia oczy, kiedy zamiast do siedziby prezydenta przy ulicy Bankowej, zawieziono ich do Pieczerskiej Ławry i pokazano ikonostasy.

Ta wizyta odbywa się z inicjatywy polsko-niemieckiej. Ma pełnić funkcję rozjemczą, bo to, co dzieje się na tutejszej scenie politycznej mało kto już w Europie rozumie i akceptuje. Jest to poniekąd dyplomatyczna forma międzynarodowej interwencji, bo Europa poważnie obawia się rozpadu Ukrainy i prawdziwego ogniska konfliktu. Kampania przed wyborami prezydenckimi już się rozpoczęła i zapowiada się bezpardonowo. Wciąż w powietrzu wisi groźba kryzysu gazowego, bo Ukraina nie ma dość pieniędzy, by zapłacić Rosjanom za gaz potrzebny na okres zimowy. Magazyny, z których przesyłany jest surowiec do Unii Europejskiej nie są zapełnione, a czas mija.

Reklama