Śmierć dyktatorowi!” – skandowały tłumy zwolenników opozycji na ulicach Teheranu, domagając się powtórzenia wyborów prezydenckich, w których – według oficjalnych wyników – zwyciężył urzędujący prezydent Mahmud Ahmadineżad. Powyborcze zamieszki, najgwałtowniejsze od czasu rewolucji muzułmańskiej w 1979 r., przekształciły się w regularną bitwę z policją na kamienie, pałki i noże. Irańskie media donosiły o przynajmniej kilkunastu ofiarach śmiertelnych, międzynarodowe – nawet o kilkudziesięciu.
Reżim postanowił wziąć opozycję na przetrzymanie, ale dwa tygodnie po wyborach konfrontacja nie słabnie. W Teheranie, ale też w innych miastach, wciąż dochodzi do starć sympatyków przegranego kandydata z poplecznikami prezydenta i policją. Aresztowano wielu polityków obozu reformatorskiego. W Internecie, który po zakazie relacjonowania wydarzeń przez zagranicznych dziennikarzy stał się głównym źródłem informacji, można zobaczyć zdjęcia rannych, zabitych, kilometrowe marsze demonstrantów z tabliczkami: „Gdzie jest mój głos?”.
Spór toczy się między skrajnie konserwatywnym prezydentem, za którym stoi wojsko, policja, administracja państwowa i potężni irańscy duchowni, a reformistami, czyli związkiem liberalnych polityków, intelektualistów i liderów studenckich. Wrogie obozy zwołują swoich sympatyków na wielotysięczne demonstracje. Dwa tygodnie po głosowaniu konfrontacja nie słabnie i nie sposób wykluczyć najgorszych scenariuszy. – W Teheranie mówi się o możliwych egzekucjach liderów opozycji – mówi dr Sylwia Surdykowska, iranistka z Uniwersytetu Warszawskiego.
Kto jest kim
Siła konserwatywnych duchownych leży w miejskiej biedocie i znacznej części bogobojnej, głęboko tradycyjnej prowincji.