Po raz pierwszy w historii przełożono wybór sekretarza generalnego Rady Europy. Komitet Ministrów, gdzie reprezentowane są rządy naszego kontynentu, chce aby na czele Rady stanął powszechnie znany i doświadczony polityk, a nie osoba wybrana spośród posłów RE, tak jak życzyliby sobie deputowani ze Zgromadzenia Parlamentarnego. Konflikt zaczął się od raportu premiera Luksemburga, Jeana-Claude'a Junckera, w którym wyraźnie zaznaczono, że Rada Europy potrzebuje ożywienia, a jednym ze sposobów jest silne przywództwo, najlepiej byłego premiera lub prezydenta. Wówczas listę czterech kandydatów; Belga Luca Van den Brande'a, który był pewniakiem deputowanych, Węgra Matyasa Eorsi, Thorbjorna Jaglanda z Norwegii i Włodzimierza Cimoszewicza, okrojono do dwóch spełniających wymogi raportu Junckera - Jagland i Cimoszewicz. Skrócenie listy zakwestionowali deputowani, a komitet stały zgromadzenia parlamentarnego stwierdził, że narusza to zasady i ogranicza demokratyczny wybór. Na razie jest pat. Wybory przełożono na koniec września. Kadencja obecnego sekretarza Terry'ego Davisa kończy się 1 września, potem obowiązki przejmie wicesekretarz Rady, Holenderka Maud de Boer-Buquicchio.
Przepisy dotyczące wyboru sekretarza generalnego wyraźnie mówią, że grupa rządząca w zgromadzeniu parlamentarnym wskazuje swego kandydata, ale nigdzie nie ma informacji, że ten kandydat ma pochodzić z grona deputowanych. Spośród swoich Rada wybierała już w 1999 r. kiedy stanowisko otrzymał Austriak, Walter Schwimmer i pięć lat temu kiedy zagłosowano na brytyjskiego deputowanego Terry'ego Davisa. Dziś Rada Europy, która nie rozwija się tak dynamicznie jak Unia Europejska, musi się odnowić, pokazać, że jest potrzebna.