Koniec świata.
Był, jak się zdaje cioci Gabyszewej i babci Trynkinie, rok 1996. Najpierw przedsiębiorstwo Siewiernyj przemianowano na Czarskij, a potem w ciągu kilku tygodni przestano wypłacać pensje, zapomogi, ekwiwalenty. Kilka stad sowchozowych renów pasących się w górach Kodar, Udokan i Kałarskich rozdzielono pomiędzy brygady pasterzy i myśliwych, którzy je dotychczas strzegli i paśli. Zahulały ewenkijskie wioski nad rzekami Czara, Kałar, Witim i Oliokma. Sam Brudny Pietia, bodaj najbardziej znany wówczas w rejonie kałarskim (obwód czytynski) brygadzista, przepił, rozdał i zarżnął na mięso około 900 renów.
Tacy jak Brudny zawsze mieli liczną świtę i nie trzeźwieli miesiącami. Kiedy po 2–3 latach hulanka się skończyła, głód zajrzał do drewnianych chat Ciapo. Tak samo było w wielu innych wioskach nanizanych na nitkę kolei bajkalsko-amurskiej (BAM) bądź zagubionych gdzieś w rozległych górach Zabajkala.
Ścieżki śpiewu.
Cała tajga wokół Ciapo, od jeziora Bajkał po Amur, poprzecinana jest siecią ścieżek, czasem wyraźnych i szerokich, tak że nawet objuczony ren przejdzie, czasem tak wąskich, że myśliwy z trudem się przeciśnie. Koczujący po nich Ewenek śpiewa. Śpiewa o tym, co go otacza, o tym, co wydarzyło się wczoraj, jak dobrze było za Sojuza, a jak trudno żyć dziś.
Dziwna jest opowieść nomady: usłyszeć ją można tylko raz, bo nikt jej nie spisze. Nawet jeśli ktoś usłyszy, to w języku, w którym rozmawia zaledwie kilkanaście tysięcy ludzi na ziemi. Jedno słowo powtarza się w niej jednak niczym echo w tajdze: bida. Jak na ironię w ewenkijskim oznacza życie.
Ostatnia brygada.
Nad rzekami Citkanda, Saku i Czara, Chadatkanda, Chani i Ołongdo ścieżki śpiewu deptali pradziadkowie Małego i Dużego Żeni, Witiakana, Brudnego Pieti, Chara, Romy, Edika i paru innych myśliwych.