Kraj, który prowadzi wojnę, wygląda inaczej niż Polska. Państwa w stanie wojny wprowadzają cenzurę wojskową, jak Izrael, ograniczają swobody obywatelskie, jak Stany Zjednoczone. W krajach w stanie wojny scena polityczna polaryzuje się i zwolennicy wojny zwalczają przeciwników wojny, zarzucając im defetyzm i tchórzostwo; prasa codziennie przynosi doniesienia z frontu, ludzie śledzą losy swoich bliskich, intelektualiści mają tylko jeden temat, a eksperci dyskutują o alternatywnych strategiach, zmianie taktyki i układzie sił.
Nic takiego nie dzieje się w Polsce, Wielkiej Brytanii ani w Niemczech. Niemiecki rząd jak ognia unika nazywania interwencji w Afganistanie wojną i przedstawia ją jako rodzaj akcji policyjnej; stara się stworzyć wrażenie, że żołnierze wspierają tam głównie społeczeństwo obywatelskie, budują szkoły i walczą o równouprawnienie kobiet. Ze strony internetowej polskiego MSZ można się dowiedzieć, że „po upadku talibów Polska aktywnie rozwija kontakty polityczne z władzami Afganistanu” i że „Departament Współpracy Rozwojowej aktywnie wspiera odbudowę Afganistanu”. Ta strategia informacyjna ma jedną zaletę: kiedy taka wojna zostaje przegrana, jej zachodni uczestnicy nie muszą się do tego przyznawać. Po prostu wycofują się i przestają budować żłobki i szkoły. Wojny, której oficjalnie nie ma, przegrać się nie da.
Zachód już przegrał
Ta wojna jednak już została przegrana. Nikt się do tego otwarcie nie przyznaje, bo międzynarodowe i wewnętrzne skutki takiej deklaracji byłyby dramatyczne. Ale fakty – i nawet niektóre oświadczenia polityków – mówią za siebie.