Czy Obama - jak Clinton i inni prezydenci przed nim - też połamie sobie zęby na próbie naprawy chorej amerykańskiej opieki zdrowotnej? W czasie sierpniowej przerwy w Kongresie demokratyczni legislatorzy wyruszyli w teren z zadaniem przekonywania do reformy. Zorganizowane w stanach spotkania z wyborcami, town meetings, okazały się piarowską katastrofą - widownią awantur i burzliwych protestów przeciw rządowemu planowi i całej polityce Obamy. Demokraci wysłuchiwali emocjonalnych tyrad wyborców; na transparentach przynoszonych na wiece widniał sierp i młot albo portrety prezydenta jako Hitlera. Dochodziło do bójek i przepychanek.
Reforma - gardłowali demonstranci - to próba wprowadzenia socjalizmu, a przynajmniej przejęcia przez rząd ochrony zdrowia, usługi medyczne będzie się racjonować, a staruszków odłączać od aparatury, aby oszczędzić na leczeniu. Emeryci wyrażali paniczny lęk, że rząd zabierze ich prywatne plany ubezpieczeniowe albo zredukuje świadczenia z federalnego funduszu Medicare. Inni ostrzegali, że reforma powiększy deficyt i doprowadzi kraj do ruiny. Demokratyczni politycy wyglądali na zupełnie nieprzygotowanych do konfrontacji.
Motłoch i snoby
Demagogiczne argumenty o socjalistycznej medycynie i panelach śmierci (autorstwa Sarah Palin) były echem kampanii w konserwatywnych stacjach radiowych i telewizji Fox News, gdzie codziennie odbywa się sabat czarownic w wykonaniu Rusha Limbaugh, Seana Hannity i Glena Becka. Demokraci w Waszyngtonie (Nancy Pelosi) i dziennik „New York Times” (Paul Krugman) nazwali protesty rządami motłochu, ale wywołało to efekt przeciwny - oto elitarne snoby gardzą troskami prawdziwych Amerykanów - i jeszcze bardziej podsyciło furię. Kampania opozycji zadziałała - poparcie dla reformy spadło.