Aby trafiać, należało stworzyć nowy język posługujący się szyderczymi skrótami. I tak na przykład zwycięzców nazywano krótkobytkami. Kolumny nekrologów zabitych na frontach niemieckich żołnierzy nazwano marmoladą, później rąbanką. Rozstawione na placach głośniki zmieniły się w szczekaczki, koncesjonowany „Nowy Kurjer Warszawski” zyskał miano szmatławca, jego odpowiednik „Goniec Krakowski” był Podogońcem. Kobiety zadające się z Niemcami doczekały się określenia filatelistki (zbierały marki). O folksdojczach mówiło się foksy, o szantażystach szmalcownicy. Nawet litera „V”, mająca symbolizować hitlerowskie zwycięstwa, opatrzona została komentarzem: V klasa loterii, milion już padł.
Konspiracyjne pisma, zbiorki satyr, antologie żartów – to było nieco później. Poprzedziła je szeptanka, humorystyka mówiona anonimowego autorstwa; przeznaczona była dla różnych odbiorców, toteż obok żartów wysokiej próby zdarzały się podróbki i rechotliwe wice. Ale one też są ważne – pokazują fragmenty ówczesnego życia, nastroje ulicy. Zdawał sobie z tego sprawę poeta z kręgu Sztuki i Narodu Wacław Bojarski: „Śmiech – zdrowa, wesoła pogarda dla ciemiężyciela – to pierwsza oznaka siły ciemiężonego”.
Przyjrzyjmy się tym oznakom, świadectwom tamtych lat.
– Ile lat będą bili się Niemcy? – Pół roku z Anglią, pół roku z Sowietami i 49 lat – w piersi.
Tramwaj. Na stopniach wisi dwóch warszawiaków. – Cześć Stachu, co robisz? – Jakby ci to… Handluję. A ty, co robisz Franiu? – Ja… Ja się ukrywam!
Poród bliźniaków. Jeden z nich wysuwa główkę i zaraz ją cofa. – Chowaj się – szepcze do braciszka. – Znowu, cholera, łapanka!
– Dlaczego Niemki noszą czarne majtki?