Ja My Oni

Dieta wysokorozumowa, czyli jak jeść mądrze i z przyjemnością

Wszystko, czego ludzie nie wiedzą o jedzeniu

To, co i jak człowiek je, mówi o jego charakterze i sposobie życia. To, co i jak człowiek je, mówi o jego charakterze i sposobie życia. Eaters Collective / Unsplash
Dr Magdalena Tomaszewska-Bolałek o tym, czego ludzie nie wiedzą o jedzeniu.
Dr Magdalena Tomaszewska-Bolałek – badaczka kultury żywieniowej, kierownik Food Studies na Uniwersytecie SWPS.Leszek Zych/Polityka Dr Magdalena Tomaszewska-Bolałek – badaczka kultury żywieniowej, kierownik Food Studies na Uniwersytecie SWPS.

Artykuł ukazał się w „Ja My Oni” tom 21. „Dusza i ciało”. Poradnik dostępny w Polityce Cyfrowej i w naszym sklepie internetowym.

***

Katarzyna Czarnecka: – Pokaż mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś. Można użyć takiej parafrazy?

Magdalena Tomaszewska-Bolałek: – Oczywiście. To, co i jak człowiek je, mówi o jego charakterze i sposobie życia więcej, niż sam chciałby zdradzić. Jedzenie bywa deklaracją światopoglądową, jak w przypadku wegetarian, którzy nie jedzą mięsa dlatego, że to się wiąże z cierpieniem zwierząt. Tak samo jak strój, od wieków jest sposobem na pokazanie stanu zamożności. Może także służyć zaspokajaniu próżności. Niektórzy traktują je jak kolejną torebkę czy parę butów, którymi po prostu muszą się pochwalić.

Najlepiej w internecie.
Nie widzę nic złego w tym, że ktoś wrzuci zdjęcie na Facebooka czy Instagram i napisze: byłem w świetnej restauracji, jadłem znakomitą i pięknie podaną potrawę. To ma walor poznawczy. Co innego, kiedy wpis obwieszcza: byłem w najdroższej restauracji w Japonii, jedzenie było z płatkami złota i kosztowało – tu pada astronomiczna kwota. Wtedy chodzi tylko o to, żeby potencjalnego odbiorcę zwalić z nóg.

Jedzenie więc człowieka odsłania?
Mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Tymczasem każdy, kiedy idzie gdzieś jeść z obcymi ludźmi, na początku kontroluje zachowanie, sposób wyrażania się, ekspresyjność emocji. Ale podczas jedzenia bardzo szybko się zapomina i odkrywa swoją prawdziwą naturę.

Podobnie podczas gotowania. Dlatego np. w USA jest ono wykorzystywane w terapii małżeńskiej. Zamiast zapraszać parę do gabinetu psychologa, zaprasza się do kuchni i prosi, by coś przyrządziła. Nie każdy swoją sałatkę, ale coś, przy czym jedno będzie musiało prosić drugie o pomoc. U psychologa pary często długo udają, że nie mają żadnych problemów, chowają się każde za swoją maską i kilka sesji jest straconych. A kiedy wchodzą do kuchni, bardzo szybko można zaobserwować, kto kim steruje, kto jest dominujący, kto uległy, jak naprawdę wyglądają relacje między nimi.

Dlaczego gotują, a nie np. sprzątają?
Bo krzątanie się po kuchni jest kreatywne i łączy ludzi. Dlatego można je wykorzystać także w resocjalizacji społecznej więźniów czy w leczeniu nieśmiałości. To dobry środek odstresowujący, bo w trakcie gotowania z reguły człowiek myśli tylko o tym. Musi coś odmierzyć, pokroić, czegoś dopilnować, a to wymaga bezwzględnego zaangażowania. Poza tym to czynność zadaniowa – trzeba upiec ciasto, mija 60 minut i jest spektakularny efekt – a więc świetna terapia dla dzieci z problemami emocjonalnymi, osób z obniżoną samooceną. Każdemu dobrze robi, jeśli przygotuje coś, co jest smaczne i ładne.

A jeśli nie jest?
Danie własnoręcznie przygotowane zawsze jest. To zresztą również cudowna metoda na niejadki. Dziecko, które upiecze swoje ciasteczko czy zrobi swoją kanapkę, znacznie chętniej je zje niż przygotowane przez kogoś innego. I jeszcze będzie z siebie dumne, szczególnie jeśli nakarmi też kogoś bliskiego. A skoro mowa o dzieciach: gotowanie to także fajna forma spędzania czasu razem. Pomaga budować więź, bliskość, daje poczucie bezpieczeństwa. Podobnie wspólne jedzenie posiłków. Liczne badania wykazały także, że dzięki nim człowiek jest mniej narażony na otyłość. To wydaje się paradoksem, bo w grupie ludzie jedzą więcej. Sprawia to komfort emocjonalny, jaki odczuwa się w takiej sytuacji.

Czy moda na gotowanie nie jest jednak także dyskretnym zachęcaniem kobiet do powrotu do kuchni?
A dlaczego? Gotowanie stało się egalitarne. Robi to prezes dużej firmy, pani domu, nastolatka, chłopiec. Z jednym się jednak zgodzę: mit kobiety umęczonej w kuchni jest ciągle żywy. Gotowanie – jak wynika z różnych badań – jest dla niej stresujące, szczególnie jeśli na obiad przychodzi teściowa. W Korei używa się wielu produktów fermentowanych – pasty sojowej, sosu sojowego. One decydują o smaku danego domu. Uważa się, że dobra synowa jest w stanie sprawić, że ten smak się poprawia, zła go psuje. Pogorszenie smaku produktów mogło doprowadzić nawet do upadku rodu, zatem presja była ogromna. Synowa kiedyś stawała się teściową i schemat się powtarzał.

Talerz z niczym

Sporo aspektów niekulinarnych ma gotowanie.
Ma, ale oczywiście gotujemy przede wszystkim po to, żeby się odżywiać. Głód jest jednym z podstawowych motorów działań ludzkich. W Korei jest przysłowie: „kiedy jest się głodnym, nie można docenić piękna Diamentowych Gór”. Dopiero po zaspokojeniu głodu człowiek jest zdolny do wyższych funkcji.

Słyszałam niedawno o cudownym sposobie na odchudzanie: przez osiem godzin można jeść, co się chce, a później już nic. Mam wrażenie, że praktykujący coś takiego człowiek jest przez 16 godzin na dobę niczym niezainteresowany i w dodatku permanentnie wkurzony. Jak zresztą na innych dietach.
Diety to ogromny problem. Jedzenie zostało wplątane w rozgrywkę, w której najważniejsze jest to, żeby dobrze wyglądać. Wiele osób tak ogromną wagę przywiązuje do bycia fit, że właściwie jedzenie stało się narzędziem walki. Zresztą nawet bardziej niejedzenie.

Kiedyś ludzie nie jedli, dlatego że nie bardzo mieli co, nawet poza okresami, w których ze względów religijnych narzucali sobie wstrzemięźliwość. W Chinach uważano, że jeśli człowiek jest gruby, to znaczy, że jest bogaty. Są kraje, w których ciągle jeszcze „tuczy” się kobiety przed wyjściem za mąż, bo tusza jest synonimem powodzenia i szczęścia. Teraz nie dojadają często ci, których na to stać. Tymczasem naprawdę nie trzeba takich wyrzeczeń, żeby mieć ciastko i zjeść ciastko.

Wydaje się to jednak niemożliwe.
Dlaczego? Nie trzeba pochłaniać kilograma mięsa na obiad. Można zafundować sobie 100 gramów, ale bardzo ładnie podanych i dobrej jakości. Taki posiłek nie tylko zaspokoi głód i dostarczy chwilowej przyjemności zmysłowej, ale będzie także doznaniem estetycznym.

„Mniej żryć” radził już lata temu w piosence Wojciech Młynarski. Dlaczego to proste rozwiązanie większości nie przychodzi do głowy?
Może także dlatego, że diety są modne. Bogaci je stosują, gwiazdy je promują. Można dzięki nim spełnić swoje aspiracje społeczne.

To co jest teraz na topie?
Superfoods, które mają zapewnić nieprzemijającą urodę i wieczne zdrowie. Wprowadzanie do diety różnorodnych produktów nawet w niewielkich ilościach wpływa bardzo pozytywnie na zdrowie. Ale w licznych artykułach brakuje podstawowych informacji, na przykład, ile superfoods trzeba spożyć, żeby ono faktycznie było super i przyniosło opisywany efekt. Ile kilogramów jagód goji czy borówki amerykańskiej zjeść, ile butelek wina wypić? Odpowiedzi mogłyby niektórych zaskoczyć. Mój ulubiony przykład: sok z melona. Jest bardzo zdrowy, o ile się go pije co najmniej przez trzy miesiące w ilości co najmniej 2 litrów dziennie. Większość Polaków nie wypija dziennie 2 litrów żadnych płynów. Kto jest w stanie wprowadzić taki element do swojego jadłospisu na stałe?

I jak uzyskać dwa litry soku z melonów?
Właśnie. No i jeszcze jedno: ograniczanie składników nie tylko wpływa na przyjemność z jedzenia, ale może wykluczać w pewien sposób z życia społecznego. Czasem osoby odżywiające się inaczej są postrzegane jako kłopotliwi goście i wtedy stół – zamiast łączyć – dzieli.

Zmanipulowana witamina C

Niektóre produkty rzeczywiście są niezdrowe.
Tak, tak. Cukier jest niedobry, tłuszcz jest niedobry, laktoza jest niedobra, wiele produktów jest obecnie na cenzurowanym. W licznych przypadkach mamy do czynienia z nadinterpretacją i manipulacją, bo nie każdy ma nietolerancję laktozy czy celiakię. Istnieje teoria, że lobby zmuszało ludzi do jedzenia glutenu. A na tym, że go nie jedzą, nikt nie zarabia? Ile w Stanach Zjednoczonych jest firm produkujących pieczywo z mąki bezglutenowej? Ilu producentów alternatyw mleka? I to często po znacznie wyższych cenach (nie zawsze wynikających z kosztów produkcji) niż zwykły chleb czy mleko krowie. Skoro jednak ludzie są gotowi płacić więcej za „zdrowe produkty”, to dlaczego tego nie wykorzystać.

Prawda jest taka, że każda rzecz, nawet najzdrowsza, spożyta w dużej ilości może człowiekowi zaszkodzić. Z drugiej strony, diety wykluczające różne produkty nie zawsze są dobre dla organizmu. Wielu badaczy uważa, że człowiek potrzebuje wszystkiego, tylko w odpowiednich ilościach. Są przypadki uczuleń czy nietolerancji jakichś produktów, ale zdrowy człowiek nie ucierpi z powodu kawałka mięsa raz w tygodniu czy łyżeczki cukru do jednej herbaty dziennie.

Dlaczego ludzie tak łatwo dają się oszukiwać?
Producenci kreując wyobrażenie o jedzeniu, często jako argumentu używają strachu. Cholesterol zabija! – słyszy człowiek w telewizji. Zanim zacznie logicznie myśleć i zastanawiać się, czy tak jest naprawdę, kogo to dotyczy i w jakich konkretnych warunkach, koszmarna wizja już się w nim zagnieżdża. I nie będzie dociekał, czy są jakieś badania, które to potwierdzają albo czy są wiarygodne, tylko zrezygnuje z produktów, które go zawierają.

On jednak powoduje choroby serca.
Tu, niestety, odpowiedź nie jest tak jednoznaczna. W wielu wypadkach wynika to z mylenia korelacji z kauzacją. Ancel Keys prowadził badania nad związkiem wysokiego poziomu cholesterolu a chorobami serca, przez co przyczynił się też do popularyzacji margaryny. A ta zaś stała się dla wielu osób zamiennikiem masła bogatego w tłuszcze nasycone. Niestety, badania prowadzone były na 6–7 grupach ludności. Przy szerszych badaniach okazało się jednak, że są grupy, u których występuje wysoki poziom cholesterolu i niski odsetek osób cierpiących na choroby serca (np. Masajowie), i takie, gdzie mimo niskiego poziomu cholesterolu schorzenia te pojawiają się często (np. Aborygeni). Równie dużo kontrowersji wzbudza aspartam, podczas hydrolizy którego powstaje też metanol. Tyle że ilość metanolu w szklance coli jest zbliżona do tej w szklance soku winogronowego i ponad trzy razy mniejsza niż w przypadku szklanki soku pomidorowego. Nikt jednak nie walczy z sokiem pomidorowym.

Wiedza o jedzeniu jest ograniczona?
Bardzo prosty przykład to witamina C. Jeżeli zapytamy respondentów, czy przyjmują witaminę C, to raczej powiedzą, że tak, bo jest korzystna dla zdrowia. Co sądzą o antyutleniaczach? Są dobre, bo zapobiegają nowotworom, zapewniają młodość. Ale jeśli zapytamy o kwas askorbinowy, to raczej reakcja będzie negatywna. A przecież we wszystkich przypadkach odnosimy się do tej samej substancji. Tu zresztą też może być pole do manipulacji, bo np. produkt z antyutleniaczem (w postaci witaminy C) kosztuje drożej niż produkt z witaminą C.

Mnie jako kulturoznawcę przeraża współczesny kult ciała i zaniedbywanie rozwoju intelektualnego. Gdyby niektórzy tylko jedną dziesiątą czasu, który poświęcają na skonsolidowane działania związane z dbaniem o wygląd, przeznaczyli np. na czytanie książek, to bylibyśmy mądrym, trudniejszym do manipulacji społeczeństwem. Oczywiście nie oznacza to, że aktywność fizyczna jest czymś negatywnym, wręcz przeciwnie – w odpowiednim wymiarze czasowym stanowi nieodłączny element zdrowego trybu życia.

Tymczasem zanim człowiek podejmie jakieś radykalne kroki związane ze zmianą sposobu odżywiania, powinien poczytać, poszukać, co na jakiś temat mówią specjaliści. Przy czym warto zwrócić uwagę na to, kto ich badania finansował, czy nie były przeprowadzone na zlecenie producenta jakiegoś „zdrowego” produktu.

Dobrze jest też sobie przypomnieć, że istnieją dietetycy.
Nie są to niedostępne osoby. Zamiast czytać niesprawdzone serwisy internetowe, lepiej zainwestować w jedną wizytę u specjalisty. Może się okazać, że wiele problemów zdrowotnych, nadwaga czy poczucie ciężkości, wynika z rzeczy, z których człowiek nie zdaje sobie sprawy.

Ale trzeba zainwestować.
A lepiej później leczyć? To kosztuje dużo więcej. Trzeba traktować jedzenie mądrze, a nie instrumentalnie. Nauczyć się nim cieszyć i korzystać z przyjemności, jaką daje.

rozmawiała Katarzyna Czarnecka

***

Rozmówczyni jest orientalistką, badaczką kultury żywieniowej, kierownikiem Food Studies na Uniwersytecie SWPS. Zdobywczyni pierwszego Grand Prix dla Polski w międzynarodowym konkursie Gourmand World Cookbook Awards. Autorka książek, m.in. „Polish Culinary Paths”, prezentującej kuchnię polską odbiorcom azjatyckim.

Ja My Oni „Dusza i ciało” (100108) z dnia 09.05.2016; Słabości i choroby; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Dieta wysokorozumowa, czyli jak jeść mądrze i z przyjemnością"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną