Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Obraza uczuć demokratycznych

Co łączy Polskę i Izrael? Kara za obrazę uczuć

James Coleman / Unsplash
Przestańmy karać za obrazę uczuć religijnych. Nie róbmy z Polski drugiego Izraela.
„Ulegające wpływom przekonań religijnych państwo nie umie ich sprawiedliwie rozwiązywać – z reguły zwycięża oportunizm i serwilizm państwowych i samorządowych urzędników wobec władzy kościelnej”.Mirosław Gryń/Polityka „Ulegające wpływom przekonań religijnych państwo nie umie ich sprawiedliwie rozwiązywać – z reguły zwycięża oportunizm i serwilizm państwowych i samorządowych urzędników wobec władzy kościelnej”.
„W wolnym kraju wolno pogardzać każdą religią i przedmiotami religijnej czci”.Mirosław Gryń/Polityka „W wolnym kraju wolno pogardzać każdą religią i przedmiotami religijnej czci”.

Artykuł w wersji audio

Polskę i Izrael wiele łączy, a między innymi postsocjalistyczny posmaczek biurokratycznej codzienności tych krajów oraz klerykalne wtręty w prawie, w praktyce instytucji i życiu publicznym. W kategorii „demokracji klerykalnych” Izrael nie ma wprawdzie poważnej konkurencji, ale pod względem kariery, jaką robi w tych nabożnych republikach zwrot „obraza uczuć religijnych”, depczemy naszym lewantyńskim przyjaciołom po piętach. Izraelska prawica usiłuje używać stosownego paragrafu nie tylko do walki z profanowaniem symboli religijnych, lecz także w celu torpedowania parad równości, a nawet do zwalczania ruchu kołowego w szabat. Polska jest państwem świeckim przynajmniej na papierze. Oby stała się nim naprawdę, bo „teodemokracja” to żałosna hybryda średniowiecznej dwuwładzy kościelno-państwowej i ustroju wolności, naznaczona ideologicznym przymusem, nierównym traktowaniem obywateli i wynikającymi stąd konfliktami.

Ulegające wpływom przekonań religijnych państwo nie umie ich sprawiedliwie rozwiązywać – z reguły zwycięża oportunizm i serwilizm państwowych i samorządowych urzędników wobec władzy kościelnej. Otwartych przez zelotów pól walki ideologicznej jest w życiu publicznym wiele. Jednym z nich jest właśnie prawna ochrona tzw. uczuć religijnych.

Słynny art. 196 Kodeksu karnego mówi: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Cóż robi ten artykuł w Kodeksie karnym? Ano łatwo się domyślić, że stanowi ustępstwo względem czasów, gdy państwo miało swoje wyznanie i chroniło je prawem, karząc za bluźnierstwo. Ustępstwo to, na żądanie Kościoła, a może tylko dla przypodobania się mu, poczynione zostało przez gorliwą władzę rękami jakiegoś katolickiego kodyfikatora, zapewne profesora prawa, by zagwarantować tej mocarnej instytucji jak najsilniejszą ochronę przed co bardziej radykalną krytyką.

Chodzi tu tak naprawdę o tępienie bluźnierców „atakujących Kościół”, mimo że używa się stylistyki prawa świeckiego. Z tego związku feudalnych zamiarów i liberalno-demokratycznych środków ich realizacji wyszedł wszelako bękart niezdolny do życia – art. 196 jest tak skonstruowany, że używać go właściwie się nie da, a za to bardzo łatwo go nadużywać.

Z powodów przekonań religijnych ludzie zabijali się milionami, więc może roztropnie jest zakazać zachowań, które mogłyby doprowadzić do eskalacji przemocy? Prawo krajów demokratycznych zna przepisy zabraniające mowy nienawiści i podżegania do przemocy. Przyjmuje je z całą świadomością ryzyka nadużyć w stosowaniu go, starając się jednakże nadużycia takie zwalczać. Podobnie jest w prawie polskim. Art. 256. Kodeksu karnego mówi, że „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Następny, art. 257 dodaje: „Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowościowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

Czy to nie wystarczy? Kościołowi widocznie nie, bo życzy sobie ponadto, by pewne miejsca i symbole były nietykalne. Taki na przykład krzyż. Czyżby nie był on symbolem kulturowym o uniwersalnym zasięgu, a tylko przedmiotem kultu chrześcijan, niejako ich własnością? A czy Biblia jest wyłącznym depozytem chrześcijan, którzy mają prawo żądać, by nikt nie śmiał traktować jej jak inne książki?

Kościół zdaje się tak uważać. Czuje się w dobrym prawie, by mówić swoim przeciwnikom: wara wam od krzyża, wara wam od Biblii! Tylko, pytam, jakim prawem? Czy nie dlatego, że na krzyżu wisiał Bóg, a Biblia jest tekstem natchnionym? A przecież prawodawca nie ma prawa kierować się wiarą, nie może uznawać nadprzyrodzonego charakteru Biblii, a co najwyżej bronić wierzących i niewierzących przed krzywdami, które mogliby sobie wzajem uczynić z nienawiści.

Wszelako jednak specjalna ochrona tylko dla wierzących, bez analogicznej ochrony niewierzących (na czym w ogóle miałaby ona polegać?) w oczywisty sposób przeczy bezstronności prawodawcy (czyli państwa) w kwestiach religijnych.

Skoro nie broni się uczuć związanych z innymi niż religijne światopoglądami, na przykład uczuć człowieka, któremu wmawia się, że nauka o ewolucji jest kłamstwem i szalbierstwem, to dlaczego miałyby być chronione uczucia kogoś, kto wmawia innym, że nieoddający czci Chrystusowi na krzyżu pójdą do piekła?

W kilku krajach, na przykład w Polsce i Izraelu, chronione są uczucia wyłącznie wyznawców, tak jakby inni nie mieli uczuć, które można zranić przez atak na wyznawane przez nich wartości. Gdy jakiś biskup z pogardą mówi o liberałach, ja czuję to samo co on, gdy ktoś z pogardą mówi o katolikach. Byłbym jednak idiotą, gdybym domagał się kary za publiczne podarcie „O wolności” Johna Stuarta Milla. Czy domaganie się kary za podarcie Biblii jest mądrzejsze?

Na szczęście skuteczność padła ofiarą hipokryzji. Nędzny eufemizm „uczucia religijne”, użyty tam, gdzie chodzi tak naprawdę o bluźnierstwo, nie nadaje się do niczego, a co najwyżej do obrażania wierzących. Wszak art. 196 sprowadza wiarę do sfery emocjonalnej! To, co dawniej było bluźnierstwem, dziś jest wywołaniem pewnego dyskomfortu psychicznego u wiernych. Cóż za protekcjonalny psychologizm! Nawet nie o czci wierzących się tu mówi, lecz tylko o uczuciach.

Swoją drogą, od kiedy to uczucia dorosłych podlegają ochronie? Jak je zresztą mierzyć i oceniać? Ktoś powie, że jest mu przykro, że czuje się urażony. Czy obywatelom przysługuje ochrona prawna przed wystąpieniem takich stanów emocjonalnych? Skoro nie, to dlaczego czynić wyjątek dla dyskomfortu związanego ze sprawami przekonań religijnych?

Największym wszak dziwactwem w konstrukcji art. 196 jest coś innego. Zauważmy, że wcale nie zabrania on znieważania krzyża jako takiego. Zakazuje jedynie czynienia tego w zamiarze obrażania określonej osoby lub grupy osób. W wolnym kraju wolno pogardzać każdą religią i przedmiotami religijnej czci. Prawo nawet ich nie definiuje, co zresztą byłoby karkołomnym zadaniem, wobec wielości wyznań i zawiłości ich doktryn.

Każdego roku składanych jest w prokuraturach kilkadziesiąt zawiadomień w związku z art. 196. Do sądu trafia kilka, a wyroki skazujące zapadają pojedyncze. Pewna 18-latka z Puław dostała niedawno rok w zawieszeniu za złośliwe przerabianie napisów w kościele, a Doda ma zapłacić 5 tys. zł za to, że podała w wątpliwość trzeźwość autorów Biblii. Jak widać art. 196 nie jest prawem martwym. Sędzia, który orzeka na podstawie art. 196, ma w głowie jedno: to jest paragraf na tych, co podnoszą rękę na wiarę i Kościół święty. Gdyby miał w głowie prawo i zdrowy rozsądek, nie mógłby orzec kary praktycznie nigdy.

Powtórzmy: art. 196 nie chroni przedmiotów i miejsc kultu bezpośrednio (tak jak chronione jest godło państwowe i flaga), lecz jedynie w tej mierze, w jakiej używa się ich do znieważania wierzących. Taki czyn musi być umyślny i adresowany do określonych osób. Prawie nigdy nie da się udowodnić, że ktoś miał zamiar znieważyć kogoś osobiście, a nie tylko zbezcześcić sam symbol religijny jako taki (co nie jest zakazane). Zdarzają się jednak prokuratorzy i sędziowie, którzy uważają, że art. 196 nie można rozumieć i stosować dosłownie, bo jego realną funkcją jest umożliwienie ukarania każdego, kto poważy się zaatakować Kościół. I właśnie dlatego, a nie z powodu swej niemądrej i nieco obłudnej konstrukcji art. 196 jest niebezpieczny i odrażający.

Powinien on czym prędzej zniknąć z polskiego prawa. Palikot próbował do tego doprowadzić, lecz bez powodzenia. Obecnie SLD usiłuje zmodyfikować nieszczęsny przepis, tak aby trudniej było go używać do walki z antyklerykałami i do kneblowania ust publicystom oraz wiązania rąk artystom. SLD postuluje, aby wyraźnie powiedziane było, że obraza uczuć religijnych musi być czynem popełnionym rozmyślnie z takim właśnie zamiarem, a w dodatku postuluje, aby bezprawne było obrażanie uczuć religijnych wyłącznie w miejscach sprawowania kultu. Szkoda czasu na takie triki. Prawo chroni nas wystarczająco przed nienawiścią kierowaną w stronę ateistów, pogan czy katolików. Specparagrafy może sobie Kościół wpisywać do swojego prawa.

Nie oczekujemy, że prawo kanoniczne będzie w specjalny sposób chronić wartości polskiej konstytucji i niechaj Stolica Apostolska nie oczekuje specjalnej ochrony symboli katolickich w prawie polskim. Kościół musi się nauczyć, że bezstronność światopoglądowa świeckiej władzy polega na tym, że nie przyjmuje ona założenia, że istnieje Bóg, a tym bardziej, że Jezus był jego Synem. Bezstronność oznacza, że świeckie państwo, szanujące na równi katolików, wyznawców New Age i wojujących ateistów – po prostu nie wierzy w dogmaty żadnej religii.

Walka o nietykalność religii idzie zwykle w parze z walką o terytorium. Bogobojni Żydzi w Izraelu nie przyjmują do wiadomości, że żyją w wolnym kraju, w którym każdy może robić, co chce, jeśli tylko nie ogranicza praw innych ludzi. Może na przykład po całych dniach się modlić albo przez całą sobotę oglądać telewizję. Spróbuj no tylko włączyć telewizję albo uruchomić samochód w sobotę, jeśli masz ultraortodoksyjnych sąsiadów! Zaraz pokażą ci, kto tu rządzi i czyje obowiązują tu prawa.

Uktrakonserwatywni katolicy w Polsce również pojmują swe prawa w tym plemienno-terytorialnym duchu: to jest nasz kraj, polski i katolicki, i wszystko ma tu być urządzone po naszemu. Nie wystarczy im, że mają prawo iść na mszę i nikt im nie każe iść na koncert Madonny 1 sierpnia. Oczekują, że podporządkują się ich obyczajom i przekonaniom także inni. Chcieliby na przykład decydować o tym, komu i kiedy wolno występować na Stadionie Narodowym. Zupełnie nie zadowala ich prawo do krytykowania, a nawet potępiania tej artystki. Rajcuje ich dopiero zakaz występu, gdyby udało im się takowy wymusić.

Pod tym względem zaszliśmy dalej niż Izrael. Tam też wielu nienawidzi Madonny, lecz wyraża się to w krytyce, a nie w zamachach na swobody obywatelskie, do których należy organizowanie koncertów i chodzenie na nie. W wolnym kraju musimy tych swobód bronić bezwzględnie. Jest nie do pomyślenia, aby organizatorzy koncertu Madonny żądali, by w tym czasie poniechano uroczystości katolickich i patriotycznych. I nie do pomyślenia powinno być również żądanie odwrotne.

Jan Hartman – profesor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ. Laureat nagrody Grand Press 2009 w kategorii publicystyka.

Polityka 31.2012 (2869) z dnia 01.08.2012; Ogląd i pogląd; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Obraza uczuć demokratycznych"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną